[ Pobierz całość w formacie PDF ]
włóczęga, pijak i kłusownik zawdzięcza! mu rozerwane portki grzywnę czy areszt. Toteż wszyscy odnosili
się do niego z należytym szacunkiem, polegającym głównie na tym, że omijano go z daleka.
Kapral od czasu do czasu ziewał i gwizdał ..Jak się masz. kochanie", aby nic zasnąć. Noc w-
komisariacie minęła względnie spokojnie: jedna mała rozróbka chuligańska i interwencja w rodzinną awan-
turę po imieninowej libacji to się właściwie nic liczy, jednak był zmęczony i z radością myślał, że w do-
mu czeka go Magda, z którą ożenił się przed miesiącem. Magda była puk h na, ciepła, o gładkiej, miękkiej
skórze. U jej boku można było wspaniale wypocząć i zapomnieć o wszystkich kłopotach. A jak znakomicie
gotowała! Tak, niewątpliwie dokonał dobrego wyboru, żeniąc się z Magdą.
Uśmiechając się do swoich myśli o mało co nic spadł z siodełka, widocznie zdrzemnął się przez se-
kundę. Ostre, leśne powietrze orzezwiło go momentalnie, pod kolami zachrzęściły zeschłe gałęzie. Postano-
wił trochę się pośpieszyć i gwizdnął na Cwajnosa. ale wokół panowała cisza. Obejrzał się psa za nim nic
było. Cholera zaklął pod nosem zachciało mu się gdzieś lecieć za potrzebą". Zagwizdał głośno jesz-
cze parę razy. Po paru sekundach dobiegło go z daleka ostre, natarczywe poszczekiwanie psa. Wiedział, ze
w ten sposób Cwajnos domaga się jego przyjścia. Znowu coś zwęszył zamruczał, złażąc niechętnie 2
roweru, w głębi ducha zły na nadgorliwość swego czworonoga w spełnianiu służbowych obowiązków.
Pewno gdzieś przydybał jakiegoś m oczy mordę "
Ale kiedy dotarł do miejsca, gdzie pośród gęsto splątanych drzew i krzaków ujadał Cwajnos, mocno
ryjąc nogami ziemię, zadygotał z przerażenia, a rozbierająca go senność pierzchła bezpowrotnie. Na gęstym
poszyciu leśnym ujrzał bowiem szczelnie przykryte gałęziami ciało kobiety z rękami rozrzuconymi wokół
głowy, w czerwonym, sportowym dresie, odcinającym się od ciemnego tła ostrą, krzykliwą plamą Ale ją
kłoś urządził pomyślał, przyglądając się zmarłej okiem profesjonalisty. Widać nie żyje od kilku go-
dzin. Ani chybi została uduszona. Chude to jakieś i mizerne. nie było dużo roboty z jej wykończeniem. Psia-
krew! %7łe to się mnie akurat musiało zdarzyć znalezć trupa na drodze!"
Chodz. Cwajnos! zawołał. Wracamy na posterunek. Nici z naszego Zniadanka.
Ksiądz Stanisław Widlarz powiódł wzrokiem po wnętrzu pogrążonego w mroku kościoła, cichego i zu-
pełnie już opustoszałego. Czynił to od lat pięćdziesięciu, odkąd został wikarym, u polem proboszczem tej
malej parafii, otoczonej lasami, w której niepostrzeżenie minęło całe jego życie. Nic mógłby zasnąć, gdyby
nie sprawdził, że nic nie zakłóca spokoju tego przybytku.
Raz jeszcze dotknął drżącymi, powykręcanymi od reumatyzmu rękoma zwisu z lampką oliwną, płoną-
cą wiecznym światłem przed obrazem Matki Boskiej Karmiącej, umieszczonym w środkowej płaszczyznie
ołtarza z drewna stiukowego. Nikły poblask zatańczył na łukowatym zwieńczeniu ołtarza, zdobnym w nad-
stawkę z figurami aniołów trąbiących po wiek wieków na chwałę Boża, ześlizgnął się po bocznych kolum-
nach pokrytych szarozielonym stiukiem i zamigotał w błyszczących, niebieskich oczach Madonny.
Proboszcz w szczególny sposób przywiązany był do tego obrazu pełnego barw i świateł, który w parę
lat po zakończeniu wojny przypadkowo dostał się w jego ręce Pewien wieśniak przywiózł na plebanię zmur-
szałą skrzynię. którą> znalazł kopiąc fundamenty pod nową chałupę. W skrzyni tej znajdował się obraz o
treści sakralnej, pełen plam i zanieczyszczeń. Przedstawiał wówczas widok tak żałosny, że wieśniak, dopa-
trując się w wyobrażonej na nim postaci świętej osoby, skwapliwie podarował go księdzu. Malowidło nic
było podpisane, widocznie wyszło spod pędzla nieznanego malarza. Ksiądz trochę nad nim pomedytował i
po namyśle oddal go do renowacji z lekka sfiksowanemu artyście, mieszkającemu w Suwałkach, cieszącemu
się zresztą w okolicy wielką sławą.
I oto pod jego rękami wykwitła na płótnie posiać Matki Boskiej, bujnej, obfitej w kształtach, karmiącej
Dzieciątko, symbolizującej w sposób doskonały macierzyństwo. Malowidło uderzało szalenie intensywnym
nasyceniem kolorów: krwistą czerwienia, lśniącym złotem i soczystą zielenią
Ksiądz Widlarz. zachwycony wynikiem pracy artysty, chcąc być w spokoju ze swoim sumieniem, za-
wiózł obraz do muzeum w Białymstoku, Ekspert. który akurat miał zły humor i silny katar, zakwalifikował
go jako kopię nieznanego dzieła któregoś z malarzy niderlandzkich, bez większych walorów artystycznych,
po czym obraz powrócił oficjalnie do ceglanego kościółka wśród lasów i od tej pory stanowił główną jego
ozdobę.
Ksiądz Widlarz raz jeszcze spojrzał na ołtarz i wolno zszedł po schodach prezbiterium. Ostatnio od-
czuwał silne bóle w krzyżu, a dzisiaj był wyjątkowo zmęczony. Starannie zamknął drzwi kościoła i podążył
w stronę plebanii. Czyste, świeże powietrze, płynące od lasu, zachęciło go do wyjścia na drogę. Oparty o
płot stał przez kilka minut wpatrzony w roziskrzone gwiazdami niebo, ale zimny podmuch wiatru niespo-
dziewanie wcisnął mu się za kołnierz i rozwiał poły sutanny.
Gospodyni otworzyła mu drzwi z naburmuszoną twarzą.
%7łe też ksiądz musi gdzieś zawsze za marudzić A potem nic tylko kwękanie i kwękanie: Jedzenie już
mi na lód wystygło.
Nic mu nic smakowało: nawet ulubiona kusza gryczana ze skwarkami, która wydala mu się zbyt słona,
mleko zsiadłe podeszłe wodą, a piernik, za twardy.
Położę się" zdecydował i poszedł do sypialni Aóżko było rozesłane, pościel pachniała miętą i la-
wendą zapalił małą lampkę i usiadł w starym, wysłużonym fotelu. Zaczął odmawiać różaniec. Nagle wydało
mu się, że otwierają się drzwi od jadalni i staje w nich wysoka postać kobieca w bieli, z zapaloną gromnicą
w dłoni Poczuł lodowate zimno i zrozumiał...
Czy przyszłaś po mnie? zapytał, ale biała postać stała milcząco i nieruchomo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]