[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na pogotowie. Mężczyzna stał, przyglądając się inrzaskoczony.
- Mówiłem panu, żeby pan wezwał ambulans. On krwawi jak zarzynane prosię! -
krzyknął na niego Smith.
Kiedy zdezorientowany mężczyzna wszedł do domu, Smith otworzył drzwi od strony
Claytona.
- Zjeżdżamy stąd i to szybko. Zaraz usłyszymy tu syreny.
Bram Clayton wiedział, że nie ma chwili do stracenia, ale był wypompowany i z
trudem wykonywał najprostsze ruchy. Czuł się, jakby do jego kończyn przywiązano jakieś
ciężary. Trzynaście lat czekał na ten moment. Wydawało mu się, że ta chwila powinna mu
przynieść uczucie ulgi, a czuł się przytłoczony bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Shayne
był najważniejszą rzeczą w jego życiu. A teraz już go nie było. Leżał obok niego, martwy, z
krwawiącą skronią.
I w tym momencie dotarł do jego świadomości bezsens tej sytuacji. Przecież Shayne
nawet go nie pamiętał. Smith otworzył szerzej drzwi i wyciągnął go z samochodu.
- Nie pękaj, tylko zjeżdżamy stąd.
Popchnął Claytona w kierunku rogu ulicy. Colt wyśliznął się z jego bezwładnej ręki.
Smith podniósł go i poprowadził Claytona do samochodu zaparkowanego tuż za rogiem.
Wpakował go na tylne siedzenie, a sam usiadł za kierownicą. Rzucił mu do tyłu butelkę
whisky i ruszył.
- To cię postawi na nogi. Prawdę mówiąc, rozczarowałeś mnie. Nigdy dotąd nikogo
nie zastrzeliłeś?
- Zamknij się - odburknął w odpowiedzi Clayton i zaczął przeklinać z pasją.
Smith roześmiał się swoim przerażającym śmiechem i zawrócił w stronę River Drive.
Clayton otworzył butelkę i podniósł do ust. Smith właśnie zahamował na
skrzyżowaniu i trochę płynu rozlało się. Mimo to ilość alkoholu, którą wypił Clayton, była
wystarczająca, aby zmniejszyć uczucie odrazy i znużenia. Waśnie dotarło do jego
świadomości, że wyrzucił z siebie trzynaście lat niepotrzebnej nienawiści do człowieka, który
nawet nie był świadomy jego istnienia. Zabił dwóch ludzi i już nie mógł tego zmienić. Gdyby
tylko mógł się znalezć tysiące mil stąd wśród zupełnie obcych ludzi, możliwe, że otrząsnąłby
się z ogarniającej go apatii.
Jednak, żeby to osiągnąć, potrzebował pieniędzy. Wszystkie przygotowania do
zdobycia ich były zakończone. Clayton zaczął bezmyślnie zmieniać charakteryzację. Zdjął
poplamioną białą marynarkę, odkleił wąsy i zdjął idiotyczny tupecik. Na wieszaku przy
tylnym siedzeniu samochodu wisiał letni garnitur, który nosił jako Justin Briggs. Zmienił
ubranie, a na koniec przełożył do kieszeni portfel z pieniędzmi i biletem lotniczym. Na
samym końcu sięgnął po leżącą na przednim siedzeniu czterdziestkę piątkę .
- No i jak leci, stary? Widziałem już, jak to bierze ludzi za pierwszym razem.
Nie mogę tego zrozumieć. Ja nigdy nic takiego nie czułem. Mnie nie rusza.
- Ty jesteś wyjątkowym przypadkiem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Smith, oglądając się do tyłu.
- Lepiej patrz na drogę. Jesteś wyjątkowy w wielu sprawach. Dlatego twoje
honorarium wynosi dziesięć kawałków.
Clayton zajął się uzupełnianiem wystrzelonych naboi. Kiedy skończył i upewnił się,
że rewolwer jest gotowy do ponownego użycia, włożył go do kabury umieszczonej pod
pachą. Smith jadąc na południe, wybierał taką drogę, aby przejeżdżać jak najdalej od
Seafarer , gdzie na pewno było pełno gliniarzy.
Bocznymi uliczkami dojechał do Lincoln Road i skręcił w kierunku morza. Na jednej
z małych bocznych uliczek stał oldsmobile, za którym się zatrzymał.
- Widzę, że zdążyłeś się przebrać.
- Pospiesz się, nie mamy czasu.
Smith wziął skrzynkę z narzędziami i przeniósł ją do oldsmobile a. Po chwili wrócił
po walizki, w których były jego ubrania i karabin maszynowy. Wrzucił swoje bagaże do
bagażnika. Walizki Claytona i Miriam były już na lotnisku.
Smith wolał mieć swoje pod ręką. Jeśli udałoby się skończyć robotę przed ustalonym
czasem, to zdążyłby wsiąść w autobus, a nie pociąg jak to miał zaplanowane.
Clayton zawinął w gazetę ubranie Baumholtza, sprawdzając przed tym kieszenie.
Zawiniątko wcisnął do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Wsiadł do oldsmobile a
obok Smitha i ruszyli znowu na północ w kierunku St. Albans.
Zaparkowali na Collins Avenue. Smith wyciągnął kluczyki ze stacyjki i nerwowo się
zaśmiał.
- Diabła tam, jeśli nie jestem trochę zdenerwowany. Może pożyczyłbyś mi swoje
wąsy?
- Wyrzuciłem je razem z ubraniem. Poza tym i tak nie pasowałyby do twoich włosów.
Która godzina?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]