[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedsięwzięcia.
Ekran zgasł. BenHaim odwrócił się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Nie zastrzelić go! Osobiście usmażę go na wolnym ogniu, jeżeli coś pójdzie nie tak!
Rondel z wysiłkiem wlókł swą sztywną nogę w górę schodów, posuwając się za każdym ra-
zem o jeden stopień. Dyszał ciężko. Granatnik przewiesił przez plecy, by jedną ręką móc wy-
99
godnie uchwycić się poręczy. Tuż za nim, z twarzą lśniącą od potu, szedł wysoki nastolatek,
dzwigając skrzynkę pełną granatów.
Tutaj rzucił Rondel. Otworzył ostrożnie drzwi i upewnił się, że zasłony są wciąż zaciągnięte.
Wszystko w porządku, chłopcze. Połóż tę skrzynkę pod oknem i zmiataj stąd. Dam ci dziesięć
minut. Idz powoli i nie pozwól, by zatrzymał cię jakikolwiek posterunek kontrolny. Gdy
wpadniesz, komputer w Londynie dowie się, że tu byłeś i będzie po tobie.
A nie mógłbym zostać z tobą, Rondel? Mógłbym potem pomóc ci uciekać. Twoja noga...
Nie martw się, chłopcze, nie dostaną starego Rondla. Udało im się to tylko raz, dawno temu.
Przetrącili mi nogę i zafundowali wycieczkę po górskich obozach. Ten jeden raz wystarczy,
możesz mi wierzyć. Nie mam zamiaru tam wracać. Ale ty idz już stąd. To rozkaz.
Z westchnieniem ulgi usiadł na skrzyni z granatami i przez chwilę wsłuchiwał się w szybki
tupot zbiegających po schodach stóp. Dobrze. Przynajmniej o niego nie będzie się musiał
martwić. Zrobił sobie mocnego skręta i zaciągnął się z lubością, zapominając niemal o bólu w
sztywnej nodze. Palił, dopóki żarzący się koniec skręta nie sparzył go w usta. Rzucił
niedopałek na podłogę i przydeptał obcasem.
Już czas. Odsłonił zasłony i ostrożnie otworzył okno. Od strony Marlybone wiał leciutki
wietrzyk, niosąc ze sobą odgłosy ulicznego ruchu. Na widok przesuwającego się w dole
konwoju wojskowego odsunął się pod ścianę. Gdy dzwięk silników zamarł już w oddali,
uniósł wieko skrzynki.
Wyjął jeden z granatów i z uśmiechem zważył metalowy cylinder w dłoni. Dobra robota.
Ręczna, ale sumienna. Podczas testowania granatnika zaledwie jeden pocisk na dwadzieścia
okazał się niewypałem. A powiedziano mu, że od tamtej pory ich konstrukcja została
znacznie ulepszona. Miał taką nadzieję. Złamał broń w pół, wsunął granat do cylindrycznej
lufy, zarepetował i wyjrzał na zewnątrz. Po drugiej stronie ulicy wznosiły się budynki Służby
Bezpieczeństwa.
Ponurej fasady nie szpeciły żadne okna. Kwatera główna Służb Bezpieczeństwa Wielkiej
Brytanii, a w chwili obecnej prawdopodobnie całego świata. Wyśmienity cel. Jeżeli wszelkie
kalkulacje były słuszne, to zasięg tej broni pozwalał na obrzucenie granatami dachu
pierwszego budynku. Istniał tylko jeden sposób, by to sprawdzić. Rondel podniósł broń do
ramienia, wymierzył troskliwie i nacisnął spust.
Przy wystrzale granatnik szarpnął, uderzając go kolbą w ramię. Dostrzegł cienką smugę
dymu, niknącą poza krawędzią dachu. Doskonale. Załadował kolejny granat. Gdy wystrzelił
ponownie, nad dachem zaczął się już unosić słup białego dymu.
Dobra robota, chłopcze uśmiechnął się złowrogo i jął ostrzeliwać dach ogniem ciągłym.
100
Ktoś powiedział mu kiedyś, że granaty termitowe wypalają dziury absolutnie we wszystkim.
Miał rację.
Ulica poniżej zaroiła się od uzbrojonych mężczyzn. Rondel cofnął się od okna i by nie mogli
go dostrzec, położył się płasko na podłodze, nie przerywając ostrzału.
Kiedy pociągnął za spust po raz kolejny, granatnik zareagował jedynie głośnym sykiem.
Niech to wszyscy diabli! mrukął wściekle Rondel.
Złamał broń i uderzył kolbą o podłogę, by wyrzucić wadliwy ładunek na zewnątrz. Schwycił
dymiący granat i nie zważając na ostry ból w dłoni, cisnął go przez okno. W samą porę.
Eksplodował w sekundę pózniej, a z dołu dobiegły go okrzyki bólu i wściekłości.
"Zasłużyli sobie dranie pomyślał. Nie musieli podchodzić tak blisko." Podczołgał się w
stronę drzwi i ignorując ból w poparzonej dłoni, posłał kolejny granat w dół schodów.
Odpowiedziało mu więcej okrzyków, a tuż nad jego głową seria pocisków odłupała tynk ze
ściany. To powinno ich na chwilę zatrzymać.
Zostały mu jeszcze dwa granaty, gdy wywalili drzwi. Wystrzelił prosto w grupę atakujących
mężczyzn i sięgał właśnie po ostatni granat, kiedy kule przecięły go niemal na pół. Umarł
szybko, leżąc na plecach pod oknem, wpatrując się w widoczne na zewnątrz słupy białego
dymu.
Rozdział 18
Admirał Kapustin był bardzo, bardzo zadowolony. Pogwizdując wesoło przez zęby, odwrócił
się, by po raz ostatni spojrzeć na własne odbicie w lustrze. Mundur był zapięty jak należy,
skórzany pas i wysokie buty lśniły. W porządku. Obrzucił dumnym spojrzeniem widniejącą
na piersi imponującą kolekcję medali i odznaczeń, po czym otworzył drzwi.
Stojący w korytarzu żołnierze wyprężyli się oddając honory wojskowe. Mijając ich, admirał
niedbałym gestem dotknął koniuszkami palców daszka czapki. Wreszcie nadszedł ten
wymarzony dzień! Echu sprężystych kroków towarzyszył leciutki brzęk umocowanych przy
obcasie butów ostróg. Nawet jeżeli ktoś dostrzegł coś niezwykłego w butach do końskiej
jazdy i ostrogach na pokładzie statku kosmicznego, dwieście tysięcy mil od najbliższego
konia, to nie dał tego po sobie poznać. Los tych, którzy odważyli się choćby uśmiechnąć w
kierunku admirała Kapustina, nie był godny pozazdroszczenia.
101
Wkraczającego na mostek admirała powitał jego osobisty adiutant, Oniegin. Podwładny trza-
snął obcasami i pochylił się w lekkim ukłonie, trzymając w obu wyciągniętych przed siebie
dłoniach srebrną tacę. Admirał rozprawił się z niewielką szklaneczką zmrożonej wódki za
pierwszym podejściem i sięgnął po papierosa. Adiutant błysnął zapaloną zapałką.
Dziś jest ten dzień, Oniegin powiedział admirał, otaczając się chmurą aromatycznego dymu.
Wkrótce rozegra się pierwsza w historii kosmiczna bitwa i ja będę pierwszym dowódcą,
który ją wygra. Miejsce w książkach historycznych zapewnione. Jakieś zmiany w ich kursie?
%7ładnych, towarzyszu admirale. Może pan sam się przekonać.
Oniegin rzucił krótki rozkaz w stronę operatora hologramu, który natychmiast wyświetlił
obraz zbliżającej się floty nieprzyjaciela. Obraz holograficzny mierzył przeszło trzydzieści
metrów sześciennych, zajmując całe centrum mostka bojowego. Sam obraz był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]