[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Noi. Zbliżył twarz do jej szyi, aż poczuła jego oddech.
- To nie ty.
Noa pokręciła głową. Nie używała perfum - a jeśli już, to na pewno nie wybrałaby
takich. Podobnie jak ostatnim razem miała wrażenie, że ktoś świeżo rozpylił ten zapach,
przypomniała sobie pierwszy wieczór, moment, kiedy z Kat i Gilbertem wychodzili z domu, a
ją prześladowało uczucie, że są obserwowani. %7łe ktoś na nią patrzy z domu.
- Zastanawiam się, czy ona nas widzi - szepnęła Noa bardziej do siebie niż do Davida.
- Czy... rzeczywiście jest tutaj w jakieś formie.
David głęboko wciągnął powietrze. Rozejrzał się na wszystkie strony i jakby przeszły
go ciarki, mimo gorąca, jakie panowało tu na górze. A potem wzruszył ramionami.
- Możemy ją spytać, tak jak mówiłaś wczoraj w nocy. To znaczy pózniej, kiedy
powtórzymy ten... ten seans, wtedy możemy ją spytać. A teraz przejdzmy do tyłu, okej?
Odwrócił się i ruszył, Noa starała się trzymać blisko jego pleców. Tylne
pomieszczenie oddzielały od pierwszego duże dwuskrzydłowe drzwi. Po prawej i lewej
stronie futryny znajdowały się wpuszczone w ścianę dwa nieoszklone okna, teraz częściowo
zasłonięte przez szeroko otwarte drzwi. Ich obie połówki wychodziły z pierwszego
pomieszczenia i naprawdę przypominały wielkie, ciemne skrzydła. Na ten widok Noę
ogarnęła dziwna myśl, właściwie była to bardziej wizja niż myśl - wizja, która ją
przestraszyła, ponieważ była równie niezrozumiała jak ten zapach. Widziała dwoje ludzi
ukrytych za obydwoma skrzydłami drzwi, patrzyli przez nieoszklone okna na tylne
pomieszczenie jak na scenę.
- Co, ponosi cię fantazja? - David położył jej dłoń na ramieniu, gdy zauważył, co
maluje się na jej twarzy. - O rany, naprawdę masz gęsią skórkę.
Noa zacisnęła na chwilę powieki, a potem zrobiła zdecydowany krok do przodu.
Drugie pomieszczenie rzeczy, wiście miało w sobie coś ze sceny, może dlatego przyszedł jej
na myśl ten dziwny obraz. Na zakurzonej, drewnianej podłodze stał tylko jeden mebel. Była
to ciemnoczerwona kanapa - albo szezlong, jak nazwałaby ją Kat.
Brakowało tylnej ściany. Za szezlongiem była przepaść - próg do stodoły.
Noa natychmiast poczuła, że ogarniają ją mdłości. Uczepiła się dłoni Davida, chcąc go
odciągnąć do tyłu, ale on szedł dalej, więc go puściła.
- Całkiem głęboko - zauważył cicho, wychylając się do przodu. - Cztery, może nawet
pięć metrów.
- Wracaj, David, proszę, wracaj, ja... nie mogę na to patrzeć.
David obejrzał się na nią.
- Aha, lęk wysokości - przypomniał sobie ze śmiechem, a Noę ogarnęła złość,
ogromna złość, kiedy zrobił jeszcze jeden krok w przód i rozpostarł ramiona niczym skrzydła.
- Przestań, do cholery, to nie żarty. Przestań albo natychmiast schodzę na dół!
- Już dobrze, dobrze. - David cofnął się i zaczął przyglądać ścianom. Podtrzymujące je
drewniane belki były od dołu uszczelnione słomą i pianką, w kilku miejscach wiatr
przedostawał się jednak na strych, Noa poznała to po wirujących nad podłogą drobinkach
kurzu, które były jakby nawiewane z zewnątrz. W jednym miejscu wystawał srebrnoszary
materiał. Był to właściwie sam rąbek, którego prawie nie było widać. Ale teraz dosłownie
przyciągał wzrok Noi. Przyklękła w tym miejscu, pociągnęła za materiał - jak się okazało
jedwab - i spostrzegła, że pianka się poluzowała. Dawała się teraz swobodnie wyjąć.
Schowany za nią materiał był czymś w rodzaju kimona, w które było coś zawinięte.
Serce Noi zabiło szybciej, kiedy odwinęła materiał. Leżała w nim szkatułka z
prostego, ociosanego drewna, nie tak kosztowna jak pozostałe przedmioty tutaj, ktoś jednak
wymalował ją bardzo starannie. Maleńkie ptaszki na tle granatowego nieba wyglądały tak
realnie, jakby w każdej chwili mogły się stamtąd oderwać i pofrunąć. Miały ten sam kolor co
szezlong, ciemnoczerwony. W zamku szkatułki nie było klucza i kiedy Noa niepotrzebnie
gwałtownym ruchem próbowała otworzyć wieczko, zsunął jej się palec i wbiła w niego
drzazga. Skaleczone miejsce zaczęło natychmiast krwawić.
- Cholera! Nie szczepiłam się - wysapała przestraszona. Wiedziała, jak łatwo o
zakażenie, kiedy nie było się szczepionym przeciwko tężcowi, a do otwartej rany dostał się
brud.
- Czekaj. - David ukląkł za nią. Wziął do ręki jej palec, ścisnął go kciukiem i palcem
wskazującym, żeby dostać się do drzazgi, ale jedyne, co mu się udało, to wycisnąć trochę
krwi. Zanim Noa zdążyła cofnąć palec, David wziął go do ust. Zacisnął wargi i poczuła, jak
jego ciepły język dotyka rany. Znów poczuła mdłości. Wzdrygnęła się, ale David nie
wypuścił jej palca z dłoni. Z rany wciąż jeszcze sączyła się krew, kapała na dżinsy Davida, on
jednak nie zwracał na to uwagi. Podniósł jej palec do światła i zmarszczył brwi.
- Nie ruszaj się. Drzazga jest duża, ale już wystaje, czuję ją. Myślę, że uda mi się ją
wyciągnąć.
Jeszcze raz wziął jej palec do ust, objął go mocno wargami i ssał dotąd, aż drzazga się
pokazała. Była rzeczywiście duża, widać to było nawet w półmroku panującym na strychu.
David chwycił ją paznokciami i wyjął krótkim szarpnięciem.
- Jest. Macie jakiś środek dezynfekujący?
- Nie sądzę - mruknęła Noa. Przycisnęła kciuk do rany i opuściła głowę. Bała się
spojrzeć Davidowi w oczy.
- No to wez to. - Chłopak podał jej chusteczkę higieniczną. - Nic ci nie będzie.
Najważniejsze, że drzazga nie została w ranie.
Podczas gdy Noa obwiązywała palec chusteczką, David przyniósł nóż ze stojącego na
stole kartonu po butach. Z napięciem obserwowała, jak próbuje otworzyć nim szkatułkę.
Najpierw zaczął grzebać czubkiem noża w zamku, ale bez rezultatów, ponieważ czubek był o
wiele za gruby do delikatnego zamka. Wreszcie wsunął nóż pod pokrywkę i uniósł go z całej
siły.
- Do diabła... co za cholerstwo... mam!
Wieczko z trzaskiem odskoczyło i David odetchnął.
- No. Zajrzyjmy tu więc. Jesteś gotowa? - Jego oczy lśniły z podniecenia i Noa skinęła
głową.
Nie wiedziała, co ją czekało. W tej szkatułce mogło być absolutnie wszystko, ale nie
liczyła się z tym, co ukazało się pod otwartym wieczkiem.
Był to aparat fotograficzny. Stara leica, o wiele cenniejsza od aparatu, który
podarowała jej Kat. A w aparacie znajdowała się klisza.
DWANAZCIE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]