[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomarszczonej twarzy.
Mogę przynieść herbaty szepnęła. I jeóenia dla pieska. Mogę pomóc.
Nie potrzebuję pomocy odpowieóiała óiewczyna z rozdrażnieniem. Idz
sobie stÄ…d.
Mina z całą pewnością miała dobre intencje, ale obecność innych luói była w tej
chwili ostatnią rzeczą, jakiej życzyłaby sobie Eunice. Pomimo prośby kobieta nie opuściła
pokoju; przeciwnie, znowu podeszła bliżej.
Co to za świecąca piłeczka w twojej kieszeni? Zapytała, wskazując kościstym
palcem.
Jabłko, przypomniała sobie Eunice ze zdumieniem. Czy to óięki niemu umknęła
Juliusowi? Jak do tej pory w ogóle nie miała czasu o tym pomyśleć, óiało się tyle innych
rzeczy.
òiewczyna siÄ™gnęła do kieszeni parki i wyjęła z niej niewielki owoc o zÅ‚ocistej skórce.
Wyglądał inaczej. Lśnił wewnętrznym, kojącym światłem i ogrzewał jej dłoń magicznym
ciepłem. Jego słodki zapach wypełniał cały pokój, rozjaśniał myśli i dodawał naóiei.
Nie wieóiała, że jabłka mogą tak cudownie pachnieć.
W jej domu, w martwym punkcie , owoc wyglądał zupełnie zwyczajnie. Teraz Eu-
nice wstrzymywała oddech zahipnotyzowana jego blaskiem. Czuła się tak, jakby trzymała
w dłoni relikwię.
Skojarzenia przychoóiły same. Złote jabłko. Mit. Stugłowy potwór. Strażnik.
Jabłko z Ogrodu Hesperyd.
Jakie to ładne powieóiała Mina.
Eunice zerwała się na równe nogi.
Góie ióiesz?
Do kuchni! krzyknęła óiewczyna i w chwilę pózniej zbiegała już z tupotem po
schodach.
*
Siostra Weronika należała do tych osób, które po prostu nie potrafią nic nie robić.
Zakonnica twieróiła, że bezczynność osłabia ducha i sprowaóa złe myśli; z całą pew-
nością miała rację. Należało jednak uczciwie przyznać, że jej pracowitość nie miała nic
wspólnego z duchowym doskonaleniem się. Weronika nie umartwiała się pracą. Wyko-
nywała ją niemal mimo woli.
Tak więc i teraz mimo że wstrząsnął nią dramat Eunice, mimo grozby wiszącej
nad miastem w oczekiwaniu na pozostałych czaroóiejów Weronika szorowała podłogę
w kuchni. Ostry zapach środka czyszczącego uspokajał ją, stwarzał pozory, że wszystko jest
w najzupełniejszym porządku. Nawet jeśli sprzątanie o czwartej nad ranem nie należało
do zwykłych domowych rytuałów.
Dobiegający z korytarza hałas zaskoczył ją. Uniosła głowę w samą porę, aby dostrzec
wbiegającą do kuchni Eunice zadyszaną, podekscytowaną, z błyszczącymi oczami.
Tarka! zawołała óiewczyna. Weroniko, góie masz tarkę?
W dolnej szafce po lewej stronie odparła zakonnica odruchowo. Co się
óieje?
Dom Wschoóącego Słońca 105
Eunice nie odpowieóiała. Natychmiast dopadła szafki i zaczęła kolejno wyrzucać
z niej poszczególne sprzęty, szukając tarki. Weronika patrzyła na nią w osłupieniu. Do-
piero po chwili zaczęła zdawać sobie sprawę z delikatnego aromatu o bogatej nucie uno-
szącego się w powietrzu. Rozpoznawała tę woń. Tak pachniały jabłka nagrzane słońcem,
szarlotki pieczone przez jej babcię, jabłoniowy sad latem, dawno, dawno temu, za czasów
jej óieciństwa. Tak pachniało szczęście.
Robimy mus jabłkowy wyjaśniła Mina, jakby choóiło o najbaróiej oczywistą
rzecz na świecie. Takie baróo zdrowe jeóenie dla chorych luói.
Wielki Boże szepnęła Weronika. Czy to jest jabłko z Raju?
Blisko mruknęła Eunice, kładąc na stole jabłko, tarkę, nóż i miseczkę.
Z Ogrodu Hesperyd. Młodość, zdrowie, nieśmiertelność. Pomyśleć, że cały czas miałam
je w kieszeni& !
Powinnaś dodać trochę cukru i cynamonu poinstruowała ją Mina. Moja
mama zawsze tak robiła.
òiewczyna nawet jej nie sÅ‚yszaÅ‚a. ObraÅ‚a owoc ze skórki i energicznie starÅ‚a go na
papkę. Kiedy skończyła pracę, Mina podeszła do stołu i podniosła to, co zostało z jabłka.
Ogryzek-zgryzek powieóiała w zamyśleniu. W jej oczach płonęła fascynacja.
Trzeba zasaóić go w ogródku.
*
Już drugą goóinę z rzędu Timothy sieóiał przed Homerem i zamiast wchoóić do
Ponadsieci, regulował pokrętłem stojące obok CB radio. Przy klawiaturze położył elek-
trody z przyssawkami sposób na stabilniejsze, chociaż znacznie wolniejsze połączenie
z Siecią. Nie zamierzał na razie z nich korzystać. Całą olbrzymią pamięć operacyjną komu-
tera zajmował w tej chwili program, który analizował astralną mapę Farewell. Oczywiście
wersja prototypowa. Cybermag zawsze miał pod ręką parę niedokończonych projektów,
niekiedy porzucał je w połowie tylko po to, aby wrócić do nich kilka lat pózniej. Tech-
nologia wciąż się rozw3ała, a on nadal uczył się magii.
Zabawne, nigdy nie przypuszczał, że kiedyś znów bęóie używał radia w miejsce te-
lepatii. Od tego właśnie zaczynał kiedy komputery przypominały jeszcze olbrzymie
szaÍî i odczytywaÅ‚y dane z perforowanych kart, Timothy ego znacznie baróiej intere-
sowaÅ‚a teoria fal. òiÄ™ki niej zaczÄ…Å‚ zresztÄ… rozumieć magiÄ™. Gdyby nie Wojna i klÄ…twa,
której skutki odczuwał do óiś, skończyłby zapewne fizykę na uniwersytecie w Farewell.
Może nawet na MIT. Nie zdążył zadecydować, nie zdawał nawet egzaminów wstępnych.
Co jakiś czas Timmy wybierał na swoim palmtopie numer Mandali albo Krzysztofa.
Nikt nie odpowiadał i mag zaczynał już się poważnie tym martwić. A może jednak nic
złego się nie stało, może po prostu jeszcze spali?
Jest! Połączenie z Mandalą, nareszcie& !
Halo? Halo?
Słucham, kto mówi?
Timothy Hawkins od razu rozpoznał ten głęboki, zmysłowy kontralt. Nigdy jej nie
wióiał, znał tylko zdjęcia pięknej Hinduski, które zdążył obejrzeć za pomocą Homera.
Wyobraził sobie, jak smukła, opalona dłoń podnosi słuchawkę.
Titania? Co za szczęście! Wszystko w porządku?
Najzupełniejszym odparła chłodno. Skasowało nam wszystkie zabezpiecze-
nia, straciliśmy łączność z Lustrzanym Zamkiem, a w Studni %7łyczeń zamiast wody mamy
solankę. Ale poza tym owszem, jakoś się żyje.
To świetnie. Podaj mi Emilię.
Posłuchaj, wiem, czego chcesz. Nie pomożemy wam, Timothy. Mamy wystar-
czająco wiele kłopotów u siebie. Nie ruszymy się stąd, dopóki nie uda nam się opanować
sytuacji.
Timmy zacisnął zęby.
Titania, problem dotyczy nie tylko Mandali, ale całego miasta. Nie poraóicie
sobie z tym, bawiąc się we własnej piaskownicy. Chcę porozmawiać z Emilią.
Dom Wschoóącego Słońca 106
Nie jesteśmy wam potrzebni, Timothy głos Titanii zmienił się nagle, jakby
zmatowiał. Według wszelkich moich danych prawdopodobieństwo, że dożyjecie jutra
wynosi najwyżej pięć procent. Bez względu na to, czy wspomożemy was, czy nie.
KLIK! Biip& biip& biip
Timothy znieruchomiał, wstrząśnięty. Czy naprawdę rozmawiał z Titanią Faraday,
beztroską piosenkarką jazzową? Czy ten wyprany z emocji, obcy głos należał do niej?
Wielki Turingu! Co takiego óiało się w Mandali?
Nie zwlekając dłużej, wybrał numer Krzysztofa. Może tym razem się uda. Wieko-
wy mag znajdował się tylko jedną nogą w rzeczywistości; jeżeli nosił przy sobie telefon,
z reguły go wyłączał. Nawiązanie z nim kontaktu graniczyło z cudem.
Długi sygnał. Raz. Dwa. Trzy. Klik! A więc cud jednak się zdarzył.
Halo?
Odniósł wrażenie, jakby nagle eter wypełniły iskry.
Wierzba
czekajcie na znak będę
intruz stopiony z sieciÄ…
Sh'var yarsun tvarak b'htharhan
Cholera! Timmy zerwał połączenie, przerażony, z szybko b3ącym sercem. Kro-
ple potu spływały mu po szyi, głowa pulsowała bólem. Czuł się tak, jakby jakaś obca istota
próbowała przed chwilą dokonać inwazji na jego umysł. A jednak wieóiał, że w jakimś
przeóiwnym sensie rozmawiał z Krzysztofem. Przypomniało mu się, jacy byli podczas
Mrocznej Wojny, on i Kaja. Kiedy korzystali z pełni swoich możliwości, zastanawiał się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]