[ Pobierz całość w formacie PDF ]
restauracja była dla Europejczyków - podła dla Afrykanów. Jedni nie bywali u
drugich, nie było zwyczaju. Każdy czuł się zle, jeżeli znalazł się w miejscu
niezgodnym z regułami apartheidu. Mając już mocny, terenowy wóz, mogłem ruszyć w
drogę. Był powód: na początku pazdziernika sąsiadujący z Tanganiką kraj - Uganda
- uzyskiwał niepodległość. Fala niepodległościowa szła przez cały kontynent: w
jednym tylko - 1960 roku siedemnaście krajów Afryki przestało być koloniami. I
proces ten, choć już na mniejszą skalę, trwał dalej. Z Dar es-Salaam do głównego
miasta Ugandy - Kampali, w którym miały się odbyć uroczystości, pędząc od świtu
do nocy z możliwie maksymalną prędkością, potrzeba trzech dni jazdy. Połowa
trasy to asfalt, druga połowa - to drogi gruntowe, laterytowe, zwane afrykańską
tarką, bo mają nawierzchnię karbowaną, po której można jechać tylko z wielką
szybkością, po szczytach karbów, tak jak to jest pokazane w filmie "Cena
strachu". Pojechał ze mną Grek, trochę makler, a trochę korespondent różnych
gazet w Atenach - Leo. Wzięliśmy cztery zapasowe koła, dwie beczki benzyny,
beczkę wody, jedzenie. Wyjechaliśmy o świcie, kierując się na północ, mając
poprawej ręce niewidoczny z drogi Ocean Indyjski, a po lewej najpierw masyw
Nguru, a potem cały czas step Masajów. Wzdłuż drogi, po obu stronach, zielono i
zielono. Wysokie trawy, gęste, zwełnione krzewy, rozłożyste parasole drzew.I tak
aż do góry Kilimandżaro i do dwóch leżących koło niej miasteczek - Moshi i
Arushy. W Arushy skręciliśmy na zachód, w stronę Jeziora Wiktorii. Po dwustu
kilometrach zaczęły się problemy. Wjechaliśmy na ogromną równinę Serengeti,
największe na świecie skupisko dzikich zwierząt. Wszędzie, gdzie spojrzeć,
olbrzymie stada zebr, antylop, bawołów, żyraf. Wszystko to pasie się, hasa,
bryka, cwałuje. A jeszcze tuż przy drodze nieruchome lwy, trochę dalej - gromada
słoni, a jeszcze dalej, na linii horyzontu, wielkimi susami pomykający lampart.
Nieprawdopodobne to wszystko, niewiarygodne. Jakby widziało się narodziny
świata, ten szczególny moment, kiedy jest już ziemia i niebo, kiedy są - woda,
rośliny i dzikie zwierzęta, a jeszcze nie ma Adama i Ewy. A więc właśnie ten
świat ledwie narodzony, świat bez człowieka, a to znaczy - także i bez grzechu,
widzi się tutaj, w tym miejscu, i jest to naprawdę wielkie przeżycie. `nv Serce
kobry Z tego nastroju uniesienia i ekstazy szybko sprowadziły nas na ziemię
realia i zagadki naszej drogi. Pierwsze, najważniejsze pytanie: którędy jechać?
Bo oto, kiedy znalezliśmy się na wielkiej równinie, nasz szeroki dotąd szlak
zaczął się nagle rozwidlać, rozgałęziać w kilka wyglądających identycznie
polnych dróg idących jednak w zupełnie różnych kierunkach. I żadnego
drogowskazu, napisu, strzałki. Gładka jak stół, porośnięta wysoką trawą równina,
bez gór i rzek, bez naturalnych punktów i znaków, tylko z tą nie kończącą się,
coraz bardziej nieczytelną, splątaną, zagmatwaną siatką polnych dróg. Nie było
tu nawet skrzyżowań, tylko co kilka kilometrów, a czasem nawet co kilkaset
metrów, nowe i nowe rozgwiazdy, sploty i węzły, z których podobne do siebie
odnogi chaotycznie rozchodziły się w najprzeróżniejszych kierunkach. Spytałem
Greka, co robić, ale on, rozglądając się niepewnie, odpowiedział mi tym samym
pytaniem. Długo jechaliśmy na chybił trafił, wybierając te drogi, które zdawały
się prowadzić na zachód (a więc do Jeziora Wiktorii), ale wystarczyło przejechać
kilka kilometrów, kiedy nagle, bez żadnego powodu, wybrana odnoga zaczynała
skręcać, w nie wiadomo jakim kierunku. Zupełnie zagubiony, zatrzymywałem wóz,
zastanawiając się - którędy teraz? - tym bardziej że nie mieliśmy ani dokładnej
mapy, ani nawet kompasu. Wkrótce też pojawiła się nowa trudność, bo przyszło
południe, czas największego upału, kiedy świat pogrąża się w martwocie i w
ciszy. O tej porze zwierzyna chroni się w cieniu drzew. Ale stada bawołów nie
mają gdzie się ukryć. Są zbyt wielkie, zbyt liczne. Każde z nich może liczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]