[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadawać jakieś bezsensowne pytania. A potem, gdy Sara wyłoniła się z łazienki z flanelową
szmatką i zaczęła zwilżać mu czoło, powiedział:
- Banks, mój chłopcze, możesz być ze mną szczery. Chodzi o tę dziewuchę. Jak
widzisz, jest dobre parę lat młodsza ode mnie. Już nie pierwszej młodości, zauważ, cha, cha!
Ale jednak sporo ode mnie młodsza. Powiedz szczerze, mój chłopcze. Czy sądzisz, że w
takim miejscu, jak to, w którym nas dziś znalazłeś, czy sądzisz, że w takim miejscu
nieznajomi, którzy widzą nas we dwoje... No cóż, zapytam wprost! Czy uważasz, że ludzie
biorą moją żonę za dziwkę?
Nie dostrzegłem najmniejszej zmiany w wyrazie twarzy mojej przyjaciółki, ale w jej
ruchy wkradła się pewna nerwowość, jakby Sara liczyła na to, że swoimi wzmożonymi
zabiegami pielęgnacyjnymi zdoła wpłynąć na nastrój męża. Sir Cecil potrząsnął głową, jakby
odpędzał muchę, a potem rzekł:
- No dalej, mój chłopcze. Powiedz szczerze.
- Ejże, kochanie - rzekła cicho Sara. - Jesteś nieprzyjemny.
- Zdradzę ci sekret, mój chłopcze. Zdradzę ci sekret. Podoba mi się to. Podoba mi się,
że ludzie biorą moją żonę za dziwkę. Dlatego właśnie lubię chodzić do takich miejsc, jak to,
gdzie byliśmy dziś wieczór. Zostaw mnie! Daj mi spokój! - Odepchnął Sarę, po czym dodał: -
Drugi powód, dla którego tam chodzę, to oczywiście ten - co z pewnością odgadłeś - że
jestem winien ludziom pieniądze. No wiesz, trochę się zadłużyłem. Nie jest to, rzecz jasna,
suma, której nie mógłbym z powrotem wygrać.
- Kochanie, Christopher był dla nas bardzo miły. Nie zanudzaj go.
- Co ta dziwka mówi? Słyszałeś, co powiedziała, mój chłopcze? No cóż, nie słuchaj
jej. Nie słuchaj ladacznic, dobrze ci radzę. Sprowadzą cię na manowce. Zwłaszcza podczas
wojny. Nigdy nie słuchaj ladacznic, gdy trwa wojna.
Podniósł się o własnych siłach i przez chwilę stał, chwiejąc się, na środku pokoju, z
rozpiętym, sterczącym kołnierzykiem. Potem dobrnął do łazienki i zamknął za sobą drzwi.
Sara uśmiechnęła się do mnie, a następnie poszła do męża. Gdyby nie ten uśmiech, a
raczej coś w rodzaju zawartej w nim prośby, na pewno w tym momencie opuściłbym pokój.
W tej sytuacji jednak zostałem i przyglądałem się z roztargnieniem chińskiej misie,
umieszczonej na podstawce koło drzwi wejściowych. Przez jakiś czas sir Cecil coś
wykrzykiwał, po czym zapadła cisza.
Sara wróciła po mniej więcej pięciu minutach i wyglądała na zdziwioną, że wciąż
jestem.
- Czuje się lepiej? - zapytałem.
- Zasnął. Nic mu nie będzie. Przepraszam za kłopot, Christopherze. Z pewnością nie
tego się spodziewałeś, szukając nas dziś wieczorem. Jakoś ci to wynagrodzimy. Zabierzemy
cię gdzieś na obiad. W Astor House nadal można dobrze zjeść.
Kiedy odprowadziła mnie do drzwi, odwróciłem się i zapytałem:
- Często się to zdarza? Westchnęła.
- Dość często. Ale nie myśl, że mi to przeszkadza. Po prostu czasami się martwię.
Wiesz, o jego serce. To dlatego wszędzie z nim teraz chodzę.
- Dobrze się nim opiekujesz.
- Nie chciałabym, żebyś uległ mylnemu wrażeniu. Cecil jest kochany. Musimy cię
wkrótce zabrać na obiad. Gdy będziesz mniej zajęty. Ale ty chyba zawsze jesteś bardzo
zajęty.
- Czy sir Cecil spędza w ten sposób wszystkie wieczory?
- Większość. Niektóre dni także.
- Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
- Coś dla mnie zrobić? - Zaśmiała się. - Posłuchaj, Christopherze, wszystko jest w
porządku. Naprawdę nie chciałabym, żebyś zle myślał o Cecilu. Jest kochany. Jaja go bardzo
kocham.
- No cóż, w takim razie... dobranoc.
Sara zbliżyła się do mnie o krok i uniosła rękę w niejasnym geście. Chwyciłem ją
odruchowo i nie bardzo wiedząc, co zrobić, pocałowałem. Potem, bąknąwszy kolejne
pożegnanie, wyszedłem na korytarz.
- Nie martw się o mnie, Christopherze - szepnęła, stojąc w drzwiach. - Wszystko jest
w jak najlepszym porządku.
To były ostatnie słowa, jakie skierowała do mnie wczorajszego wieczoru. Ale to te
wcześniejsze słowa, które wypowiedziała trzy tygodnie temu w sali balowej hotelu Palace, od
rana uparcie zaprzątają mój umysł. Nie sądzę, byśmy w najbliższym czasie stąd wyjechali -
rzekła wtedy. - Chyba że ktoś pośpieszy na ratunek . W jakim celu powiedziała mi coś
takiego? Jak już wspominałem, nawet wówczas mnie to zaskoczyło, i zapewne poprosiłbym
ją zaraz o wyjaśnienie, gdyby akurat w tym momencie nie wyłonił się z tłumu Grayson i do
nas nie podszedł.
Część piąta
Hotel Cathay, Szanghaj, 29 września 1937 roku
Rozdział czternasty
yle się spisałem dziś rano w czasie spotkania z MacDonaldem w konsulacie
brytyjskim, więc gdy przypominam je sobie teraz, wieczorem, odczuwam jedynie gorycz.
Prawda jest taka, że on się dobrze do niego przygotował, a ja nie. Bez przerwy pozwalałem
mu się zwodzić, tracąc energię na wykłócanie się o zgodę na różne rzeczy, na które i tak od
początku zamierzał się zgodzić. Więcej już wskórałem miesiąc temu w sali balowej hotelu
Palace, gdy po raz pierwszy poruszyłem kwestię rozmowy z %7łółtą %7łmiją. Wtedy udało mi się
zaskoczyć MacDonalda i sprawić przynajmniej, że zdradził się niejednym słowem,
przyznając pośrednio, jaką tak naprawdę rolę odgrywa w Szanghaju. Tego ranka jednak nie
zdołałem zmusić go nawet do tego, by choć na chwilę zrzucił maskę dyplomaty.
Przypuszczam, że nie doceniłem MacDonalda. Wydawało mi się, że wystarczy pójść do niego
i skarcić go, iż ociąga się z załatwieniem tego, o co go prosiłem. Dopiero teraz widzę, jak
sprytnie zastawiał na mnie pułapki, wiedząc, że gdy się zdenerwuję, bez trudu uzyska nade
mną przewagę. Postąpiłem nieroztropnie, okazując tak wyraznie swoją irytację, ale byłem
zmęczony po wielu dniach wytężonej pracy. No i przed wizytą u MacDonalda doszło jeszcze,
oczywiście, do tego nieoczekiwanego spotkania z radnym miejskim, Graysonem.
Powiedziałbym wręcz, że to ono bardziej niż cokolwiek innego wyprowadziło mnie rano z
równowagi, tak że przez znaczną część pózniejszej rozmowy z MacDonaldem byłem myślami
gdzie indziej.
Kazano mi poczekać kilka minut w małej poczekalni na drugim piętrze konsulatu. W
końcu zjawiła się sekretarka i poinformowała, że MacDonald może mnie przyjąć.
Przeszedłem przez korytarz o marmurowej posadzce i zbliżałem się już do windy, gdy zbiegł
nagle po schodach, wołając mnie, Grayson.
- Dzień dobry, panie Banks! Przepraszam, może to nie najlepszy moment.
- Dzień dobry, panie Grayson. Istotnie, moment nie jest idealny. Zaraz mam spotkanie
z naszym przyjacielem, panem MacDonaldem.
- No cóż, w takim razie nie będę pana zatrzymywał. Po prostu powiedziano mi, że pan
też jest w tym budynku, więc...
Jego wesoły śmiech odbił się głośnym echem od ścian.
- Niezmiernie się cieszę, że znów pana widzę, panie Grayson. Tyle że teraz...
- Nie będę pana zatrzymywał. Ale jeśli mogę... bo widzi pan, ostatnio jest pan mało
uchwytny.
- No cóż, panie Grayson, jeśli to zajmie tylko chwilę...
- Och, dosłownie sekundę. Wiem, że wygląda to trochę na uprzedzanie wypadków,
lecz w takich sprawach zaplanowanie pewnych rzeczy odpowiednio wcześniej jest absolutnie
konieczne. Jeśli bowiem imprezy tej rangi nie przygotuje się jak należy, jeśli widać potem
choćby najmniejsze niedociągnięcie...
- Panie Grayson...
- Przepraszam. Chciałbym tylko poznać pańskie zdanie na temat paru szczegółów
dotyczących ceremonii powitalnej. Zdecydowaliśmy, że odbędzie się ona w Jessfield Park.
Postawimy namiot ze sceną i aparaturą nagłaśniającą... Przepraszam, przejdę do rzeczy. Panie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]