[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myślenia był. Góry też teoretycznie powstały na skutek zderzania się kontynentów. Jednego ani
drugiego nikt jednak nigdy nie widział.
- Doprawdy? - zainteresował się dziwnie łagodnie Yo-less. - A mógłbyś to jakoś uzasadnić?
- Pewnie. Popatrzcie na te wszystkie reklamy. - Bigmac machnął frytkiem w stronę reszty
pomieszczenia. - Szczęśliwa kraina, jezioro koktajlu bananowego i frytki rosnące na drzewach. A
ten, no... Hamburglar to diabeł.
- Wiesz co, Bigmac? - Yo-less wciąż mówił dziwnie łagodnie. - Ty wez to wrażenie i
odnieś je z powrotem.
- Dlaczego? - zdziwił się Wobbler. - Pan Zippy reklamował kiedyś lody za pomocą
wielkiego gadającego loda koło lady. Pamiętacie?
- I co z tego? Jak można ufać lodom reklamującym zjadanie innych lodów? - Yo-less
skrzywił się.
Zapadła cisza.
Całą trójką spojrzeli wymownie na Johnny ego, patrzącego smętnie na ledwie co
nadgryzionego hamburgera.
- Czego się tak patrzycie?! Ja naprawdę nie wiem, co się stało!
- W Gobi Software porządnie się wkurzą, jak odkryją, co zmajstrowałeś - zawyrokował
ponuro Wobbler.
-Nic nie zmajstrowałem! - zdenerwował się Johnny. - To nie moja wina!
- Może wirusa... - zaproponował Yo-less.
- Sam jesteś wirus! - parsknął Wobbler. - Wirusy psują komputer, a nie komuś w głowie.
- Mogą i w głowie - sprzeciwił się Yo-less. - Błyskającymi światełkami i takimi tam... To
coś jak hipnoza.
- Mówiłeś przedtem, że sam to sobie wymyśliłem! %7łe projektuję fantazję!
35
- To było, zanim Patel sprawdził wszystkie nowe kopie. Gdybym nie widział, tobym nie
uwierzył, że dał jej grę i pieniądze!
Johnny uśmiechnął się niepewnie.
-To nie tak! - Wobbler przestał bębnić po stole (a raczej częściowo po stole, częściowo po
jeziorku keczupu). - Gobi Software musiało coś zrobić ze wszystkimi kopiami gry. Może masz
rację, Yo-less... ludzie łapiący wirusa od komputera. Niezłe!
- To nie tak... - sprzeciwił się Johnny.
- Robili kiedyś takie rzeczy z filmami - przerwał mu Yo-less - dawali klatkę czy dwie, że
niby chcesz zjeść loda, którego w ogóle nie widziałeś. I całe kino gnało po lody. Zdaje się, że
nazywali to reklamą pod-progową i w końcu zakazali. Na komputerze można to zrobić jeszcze
prościej.
Johnny przypomniał sobie rysunek małych Scree-Wee. To nie była hipnoza. Sam co
prawda nie wiedział, co to jest, ale nie wyglądało jak hipnoza.
- Albo to są prawdziwi obcy i kontrolują twój komputer! - wypalił Yo-less.
- AAAA - eeeee - OOOO! - zawył Bigmac i przemówił basowo: - Johnny Maxwell
przedłużył pobyt w Strefie Kiblowej ponad dopuszczalny limit... didle-didledidle...
- Bigmac, wez się wyłącz, albo ja cię wyłączę! - zagroził Johnny.
- W końcu masz ich poprowadzić na Ziemię, nie? -podjął Yo-less.
-Ale na ich Ziemię! Przypadkiem się tak samo nazywa!
- To oni tak twierdzą. Z równym powodzeniem możesz ich sprowadzić tutaj!
Odruchowo spojrzeli w górę, jakby właśnie flota obcych lądowała na dachu T&F Insurance
Services, a potem z ubezpieczalni miała przypuścić atak na Mc-Donalda.
- Chyba przesadziłeś - ocenił po chwili Wobbler, gdy nic nie wpadło przez sufit. - Nie da się
zrobić inwazji z komputera. Oni nie są naprawdę: oni żyją na ekranie.
Ponownie zapadła cisza.
- To co masz zamiar zrobić? - spytał w końcu Yo-less.
- To samo co dotąd... - odparł Johnny niepewnie. -Kto to była ta dziewczyna w sklepie?
- Nie wiem - mruknął Wobbler. - Widziałem ją tam chyba raz. Grała w Star Trek.
Dziewczyny nie są dobre w grach, nie mają wyczucia przestrzeni... no, czegoś, co my mamy. Nie
mogą myśleć w trzech wymiarach, czegoś im brakuje.
- Kapitan to ona - zauważył Johnny.
36
- U aligatorów może być inaczej - nie poddawał się Wobbler.
Bigmac wyssał torebkę keczupu, co musiało dodatnio wpłynąć na jego szare komórki, bo
spytał niespodziewanie:
- Myślicie, że TO może jeszcze trwać, gdy będę wystarczająco stary, żeby wstąpić do
wojska?
-Nie! - odparł zdecydowanie Yo-less. - Stormin Norman załatwi to szybciej.
Po południu wybrali się wszyscy do kina. Grali któregoś Indianę Jonesa.
Po projekcji Wobbler stwierdził, że film jest rasistowski, a Yo-less, że mu się podoba.
Dyskusję o tym, jak coś może być rasistowskie, skoro podoba się Murzynowi, zamknął Johnny,
kupując wszystkim popcorn. Jedną z ciekawostek Ciężkich Czasów są nieregularne wypłaty
kieszonkowego, jednak przy znacznym jego zwiększeniu.
Po powrocie do domu Johnny zrobił sobie spaghetti i włączył telewizor. Królował w nim
masywny jegomość przebrany za pustynię. Czasami opowiadał dowcipy, co było miłą odmianą.
Nawet bez dowcipów Johnny lubił Stormin Normana. Był to facet, który bez kłopotów dogadałby
się z Kapitan.
Potem nadawali program o ratowaniu wielorybów. Ci, co go zrobili, uważali, że to dobry
pomysł.
Potem był teleturniej, w którym można było wygrać mnóstwo pieniędzy, jeśli wykazałoby
się niezwykłym opanowaniem i wcześniej nie udusiło prowadzącego.
A potem znowu były wiadomości z Normanem i bombami wrzucanymi przeciwnikom
prosto w kominy.
A potem był sport...
Zdegustowany Johnny wyłączył telewizor.
I włączył komputer.
Tak jak w sklepie: cała masa pustego kosmosu i ani śladu ScreeWee.
Tym razem jednak tak łatwo się nie zniechęcił -skoro wszyscy obcy zgrupowali się w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]