[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chcę zostać panią docent, kiedy dorosnę. Sądzę, że bez przesady można uznać ten moment za mój
pierwszy krok w stronÄ™ studiowania historii sztuki.
Pózniej spędzałam w Gardner tyle czasu, że większość strażników mówiła mi po imieniu. Pete
dał mi na dwunaste urodziny wielki album z reprodukcjami holenderskich mistrzów. Polubiłam pejza-
że i martwe natury, za to przedstawienia wnętrz studiowałam z głębokim przekonaniem, że te pogrą-
żone w bezruchu pokoje mają coś dla mnie - cudowne poczucie spokoju, pocieszenia i spełnienia.
Czułam się tak bardzo kochana przez te obrazy.
KtoÅ› puka. Nora O'Driscoll.
CiÄ…g dalszy nastÄ…pi...
PÓyNIEJ, PO POAUDNIU
Chata na Skale, tak właśnie nazywają ją niektórzy miejscowi. Należała do starego Denisa O'Dr-
iscolla, który zmarł dwa lata temu, w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat, jako ostatni z trzech braci,
starych kawalerów, którzy mieszkali tu całe życie - dwaj pozostali bracia oraz siostra założyli rodziny i
wyprowadzili się. Po jego śmierci dom z rzadka wynajmowano przypadkowym, nieustraszonym tury-
stom, przy czym rozmaici bratankowie i siostrzeńcy Denisa (jednym z nich jest wuj Mickeya) do teraz
się kłócą, kto ma jakie udziały procentowe w domu i jak to osiągnąć, by wyciągnąć z niego jak naj-
więcej pieniędzy. Mickey twierdzi, że jak kurz opadnie, chałupa pójdzie na licytację, ale to może po-
trwać lata, nawet z pomocą kogoś, kto ma znajomości w Urzędzie Katastralnym.
Po śmierci Denisa O'Driscolla bez wątpienia porządnie wysprzątano te pięć małych izdebek -
zauważyłam całkiem świeże ślady po ognisku na samym środku pola. Jest coś wzruszającego w po-
R
L
T
skręcanych resztkach zardzewiałych sprężyn z materaca wystających ze sterty popiołu. Domek urzą-
dzono spartańsko, ale w miarę wygodnie. Są dwa elektryczne ognie", czyli po prostu elektryczne pie-
cyki, a zresztą teraz, gdy wreszcie opanowałam sztukę rozpalania torfu cuchnącą podpałką, kominek
daje sporo ciepła. Drugiego poranka mojego pobytu tutaj Nora nie posiadała się z oburzenia, że rozpa-
liłam ogień kawałkami powyginanych wierzbowych witek, które przyniosłam ze spaceru. Powiada, że
to przynosi pecha.
Trzy pokoje na górze pomalowano na biało, są skromnie umeblowane, ale łóżko jest nowe, po-
dobnie jak niektóre komplety zgrzebnej pościeli i ręczniki. Zostało też trochę starej pościeli, miękkiej
jak aksamit, ale za to z niewygodnymi grudami frankensteinowskich szwów w miejscach, gdzie ją ła-
tano i cerowano. Posadzki na dole to goły beton, wylany, wyjaśnił Mickey, zaledwie parę lat temu na
klepisko. Krąży plotka, jakoby O'Driscollowie mieli zwyczaj zakopywać złote monety po różnych ką-
tach swojej chaty i że wciąż jest tu gdzieś zagrzebana ukryta fortuna.
Na ścianach nie ma absolutnie nic i dlatego zwracam uwagę na wytarty, śmietankowy pudding
murów, na ten niezwykle gruby, szorstki tynk. Jedyne okna na piętrze osadzono w szczytach domu,
każde ma parapet głęboki na dwie stopy. Zrodkowy, pozbawiony okien pokój to bardziej schowek, z
szafkami wbudowanymi w dwie przeciwległe ściany. W jednej trzymam ubrania. Szara walizka marki
Samsonite znakomicie pomieściła się na półce drugiej szafki.
Elektryczność stanowi tu względną nowość - do wsi dotarła w 1964 roku, tak przynajmniej
twierdzi Mickey. Bracia O'Driscollowie ręcznie pompowali wodę ze studni do zbiornika na strychu, a
do grzania wody i gotowania używali gazu z butli.
Niecałe sześć miesięcy temu wreszcie podłączono chatę do prądu, bez szczególnego rozmachu
zresztą. W każdym pokoju świeci się tylko jedna, goła żarówka, ale już się przyzwyczaiłam do tego,
tak jak przywykłam do dziwnych gniazdek elektrycznych, które trzeba za każdym razem włączać, do
pieczenia tostów w gazowym grillu i do suszenia wypranych w balii ubrań na osłonie kominka, przez
co moje pranie jest przesiąknięte dymnym zapachem torfu, nawet nie takim nieprzyjemnym. (Ale tak
naprawdę dopiero teraz doceniłam tę miękkość, jaką nadaje pościeli i ręcznikom suszenie w suszarce.)
Woda płynie tu piekielnie gorąca, ale jest jej mało, a strasznie trudno wyrobić w sobie nawyk
planowania kąpieli dwie godziny naprzód (brakuje prysznica). Ciągle zapominam o tym małym prze-
łączniku na ścianie, żeby zagrzać całą wannę wody; gdy tego nie zrobię, mam do dyspozycji zaledwie
pięć galonów wrzątku na zmywanie i wszystko inne. Kiedy poskarżyłam się Kieranowi O'Mahoneyo-
wi, że to jest tak niewygodnie urządzone, pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
- Ano niewygodnie. Ja to nie raz żem sobie myślał, a co tam, wykąpię się, ale ta woda grzała się
i grzała, no i po ochocie.
Nauczyłam się korzystać z miski, żeby nie zużywać całej gorącej wody na mycie naczyń pod
bieżącym strumieniem. Cóż to za ascetyczny naród, myślę czasami, ale z kolei znacznie częściej na-
R
L
T
chodzi mnie refleksja na temat marnotrawstwa kraju, z którego pochodzę. Mickey powiedział mi, że
tak się jakoś złożyło, iż to jego bratu Seanowi, który pracuje dla O'Donovana w Skibbereen, zlecono
zainstalowanie miedzianego bojlera elektrycznego, akurat dzień przed moim przyjazdem.
W całym domu wciąż czuje się obecność Denisa O'Driscolla, i to z wielu powodów; leżąca na
gzymsie kominka wrzoścowa fajka, wciąż jeszcze ze zwęglonym tytoniem w czaszy, służy za podpór-
kę dla pliku zmiętych pocztówek o tematyce religijnej (wszystkie przysłała w 1989 roku siostra Ann,
kimkolwiek była czy jest, z pielgrzymki do Knock, sanktuarium położonego na północ stąd), a przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]