[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmaitych rekompensat? Na przykład być
0 świcie obsypaną płatkami róży - tak jak uczynił to bezrobotny radiowiec? Albo
przeciwnie, pragnęłam zaznać upokorzenia do kwadratu, tak jak u podupadłego
architekta, u którego ciepłą wodę do mycia pozyskiwało się przez uruchomienie
pralki, bo w kranie była tylko zimna? Z przechowywanej w głębi duszy, a
pochodzącej z głębokiego dzieciństwa potrzeby posiadania strasznego sekretu to
wszystko się brało?
Pytań może tu być całe mnóstwo, ale jedno pytanie nieubłaganie wychodziło do
przodu, wysuwało się na czoło
1 wypływało na wierzch. Jedno tu było bardzo zasadnicze pytanie, jedno, choć
postaci przybierało ono nieskończenie wiele. Czy przypadkiem ze mną nie jest coś
nie tak? Może ze mną jest coś nie tak? Chyba ze mną jest coś nie tak? Może muzyk
rockowy mnie jakoś naznaczył? Przeklął? Sprawił, że po nim już nigdy nie będę z
innym mężczyzną? Z rozpaczy po jego utracie wytworzył się we mnie jakiś
odstręczający defekt? Jakiś przykry zapach zaczęłam wydzielać? Piersi mi zaczęły
cuchnąć? Włosy? Nogi? Jakiś ohydny, paraliżujący mężczyzn grymas twarz mi
wykrzywia w decydującym momencie? Zlina mi cieknie? Stękam obrzydliwie?
Ciemności, jakie od rozstania z muzykiem rockowym spowijają moje ciało i duszę,
działają na moich partnerów jak gaz obezwładniający?
Zaczęłam maniakalnie szukać w sobie kłopotliwej wady, fatalnego miejsca, zródła
feralności. Bez przerwy myłam się, kąpałam, przebierałam. Centymetr po
centymetrze studiowałam samą siebie. Obwąchiwałam się, lustrowałam i
obmacywałam. Doszło do tego, że badałam, czy faceci w knajpie, sklepie albo
nawet na ulicy nie odsuwają się ode mnie. Niekiedy mi się wydawało, że się
odsuwają, niekiedy, że się nie odsuwają. W istocie oni raczej nieprzerwanie
sunęli w moim kierunku. Bo czas szukania defektu w sobie to był czas, kiedy ja
się, że tak powiem, wybitnie cieleśnie ulepszyłam. Z taką zajadłością
likwidowałam wszystkie swoje domniemane ohydy, że przy okazji bezwiednie
wkroczyłam na najwyższe poziomy pielęgnacyjne, garderobiane, kosmetyczne. Tak
pieczołowicie kasowałam wyimaginowane kratery i smrody na mojej skórze, że moja
skóra nie mogła być gładsza i lepiej pachnąca. Tak poprawiałam styl, że nie szło
się lepiej ode mnie ubrać. Okazuje się, że szukanie dziury w całym może
prowadzić do doskonałości.
Szukałam, szukałam, aż znalazłam o osiem lat młodszego Patryka Wojewodę.
Euforia, że wszystko ze mną jest OK, a nawet bardzo OK, trwała krótko.
Zakochałam się w nim, zakochałam się ostro, może nawet spazmatycznie, ale on też
okazał się impotentem. Duchowym. Niemożność duchowa - jak nie najgorsza, to
jedna z najgorszych rodzajów niemożności. Chyba nawet chciał mnie kochać, ale
nie potrafił, nie wiedział, nie umiał.
W sumie - tak czy tak, coś ze mną musi być nie tak. W apogeum mojej paniki
doszłam do takiego pułapu dociekań, że kupiłam naukową książkę o impotencji. Tak
jest. Kupiłam książkę pt. Impotencja. Wszechstronny poradnik dla lekarzy".
Prawie trzysta stron dużego formatu, i to stron poważnych, bo rzecz była
przetłumaczona z angielskiego i napisana przez liczne grono zagranicznych
autorów z obfitymi tytułami naukowymi. Przeczytałam od deski do deski. Ciekawa
lektura. Już same tytuły rozdziałów, na przykład Impotencja - rys historyczny",
Psychologia męskiego pobudzenia", Neuroanatomia i neurofizjologia wzwodu
członka" czy Zewnętrzne aparaty próżniowe do leczenia impotencji", brzmiały
interesująco.
Szczególnie zafrapował mnie rozdział pod paradoksalnym tytułem: Impotent bez
partnerki". Jedyny fragment, w którym nie było mowy o moich przypadkach. Moi
nieszczęśnicy mieli we mnie partnerkę i być może pasowały do nich wszystkie
zawarte jv poradniku, zarówno psychologiczne, jak i fizjologiczne uzasadnienia.
Może mieli stany lękowe, a może zaburzenia naczyniowe. Może byli rygorystycznie
wychowywani, a może mieli zaburzenia odpływu żylnego. Może mieli syndrom wdowca,
a może niedrożność bifurkacji aorty. Może byli skrytymi homoseksualistami, a
może za dużo pili i palili. Może mieli sto innych jeszcze dolegliwości. O nich
bez wątpienia w tym dziele często musiała być mowa. O mnie ani słowa. Na stronie
181 był wprawdzie maleńki podrozdział Zaburzenia u partnerki", ale opisano tam
jedynie przypadek partnerki zgubnie mało aktywnej. Stanowczo nie był to mój
przypadek. Ja nie tylko byłam aktywna. Ja w łóżkach moich nieszczęśników
stawałam na głowie i mdlałam z wysiłku. Miałam taki zapał, że poniekąd
wyspecjalizowałam się w seksie z impotentami.
Zawiedziona brakiem rozdziału poświęconego analogicznym jak mój przypadkom
postanowiłam sama naukowo się zanalizować. Na podstawowe pytanie: Dlaczego
bywałam z nieszczęśnikami i dlaczego w niektórych przypadkach wielokrotnie i
uparcie ponawiałam fiasko takich doświadczeń? - uzyskałam dziewięć podstawowych
odpowiedzi. Uogólniając: na tajemnicze zjawisko garnięcia się niektórych kobiet
do impotentów wpływ może mieć dziewięć czynników. Po pierwsze: nadzieja. Po
drugie: jałowa subtelność, ale subtelność. Po trzecie: żałobnie przedłużające
się pieszczoty, ale pieszczoty. Po czwarte: możliwość przypadkowego,
sporadycznego i pełnego męczeństwa orgazmu, ale orgazmu. Po piąte: ambicja. Po
szóste: ciekawość albo wola uczestniczenia w eksperymencie. Po siódme: psie
oddanie nieszczęśnika. Po ósme: życiowo
wygodna chęć rekompensowania przez nieszczęśnika cielesnych strat w dziedzinach
takich, jak finanse, podarki itp. Po dziewiąte: perwersja. Oczywiście istnieje i
dziesiąty czynnik: miłość. Przypuszczalnie można nieszczęśnika kochać głęboką
miłością, ale ten wzruszający przypadek nie jest przedmiotem mojego namysłu. Ja
rozważam pozbawiony sentymentalizmu casus bycia z impotentem wyłącznie dla
seksu.
Jeśli idzie o czynnik pierwszy: nadzieję, to jest ona równie oczywista (dlatego
jest na miejscu pierwszym), co malejąca. I klasyk prawa, i podupadły architekt,
i bezrobotny radiowiec, i ten czwarty, o którym nie opowiem - wszyscy oni za
pierwszym razem zapewniali, że nigdy się im nic takiego nie zdarzyło, że zawsze
było OK, że nie wiedzą, co się tym razem stało. A raczej wiedzą, doskonale
wiedzą, co się stało, znają powody. Oni mianowicie nigdy nie byli z taką kobietą
jak ja. Tak piękną. Tak zgrabną. Tak zmysłową, Tak inteligentną. Słowem tak
onieśmielającą. Ich poprzednie kobiety, owszem, były niezłe, ale gdzie im się
równać ze mną! Z tamtymi byli sprawni, bo one ani pięknem, ani kształtem, ani
intelektem nie paraliżowały i nie obezwładniały. A ja paraliżuję i obezwładniam.
Słowem wszyscy czterej jednogłośnie i prawie słowo w słowo wciskali mi kit pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]