[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego wysokość małżeńska mości Julian z Bożej łaski I szy otworzył szeroko oczy i wpadł w
wielką furię.
Aniela, przywołana z kuchni, oświadczyła z miną pełną naiwności:
Proszę pana, przecież pani chodziła dziś ze mną na targ!
Umyła ręce i, jak Poncjusz Piłat, poszła do kuchni do kawalera.
Więc Julian otworzył upusty swojej wymowy i żując pieczeń, mówił długo i głośno. Co
mówił, nie wiem. Starałam się bowiem myśleć o wszystkim, tylko nie słuchać jego słów.
Więc myślałam o wiośnie, o tym, że na wsi musi być rozkosznie w tej chwili, że na wsi nie
potrzeba chodzić na targ z panną Anielą, że akacje mają śliczne, delikatne listki, a jaśmin
36
pachnie pod wieczór czarująco. Potem przypomniałam sobie, jak wyglądały kwiaty, które mi
przysłał pan Molicki, i zastanawiałam się nad tym, że są kobiety, które ciągle dostają takie
śliczne liliowe wiązanki i żyją w salonach, w których jest dużo kwiatów i pięknych mebli.
Oto Iza wydała mi się odpowiednią do takiego życia. Ona powinna mieć zawsze dokoła
siebie same piękne i zbytkowne rzeczy. Iza powinna zostać aktorką albo śpiewaczką. Byłaby
wtedy szczęśliwsza niż teraz. I gdy tak myślałam o wszystkim i o niczym, mój mąż, naga-
dawszy się do woli, poszedł spać do swego gabinetu.
Ja długi czas siedziałam jeszcze w jadalnym pokoju, taki smutek i lenistwo mnie opano-
wały. W głowie mi się kręciło, w uszach szumiało. Zdawało mi się, że umieram. Chciałam,
żeby maj prędzej przyszedł. Będę chodzić na majowe nabożeństwa. To takie ładne i tak jakoś
dobrze siedzieć tam, w kąciku, koło ołtarza. Bez pachnie, ludzie śpiewają litanię. Można za-
pomnieć o świecie całym!
28 kwietnia
Spotkałam wczoraj pana Adama!
2 maja
Od chwili tego spotkania czuję się zupełnie inną kobietą.
Nie wiedziałam o tym, że w głębi mojego serca tyle czułam dla tego człowieka. Gdybym
wiedziała, nie poszłabym nigdy za mąż za Juliana.
Spotkaliśmy się na ulicy, o zmierzchu. Szłam przez Chmielną na Nowy Zwiat, ażeby kupić
owczego sera do herbaty dla Juliana. Od rana byłam bardzo niezdrowa, blada, nie miałam sił.
Myślałam, że przechadzka mnie uspokoi i trochę ożywi. Szłam więc powoli i nagle na prze-
ciwległym trotuarze dostrzegłam tak bardzo znajomą mi postać pana Adama. Szedł wolno
naprzeciw mnie, mając głowę trochę pochyloną i plecy według zwyczaju zgarbione. Ubrany
był w jasny garnitur, a twarz jego pod rondem jasnego kapelusza wydała mi się bardzo piękna
i bardzo poczciwa.
Tak! To był pan Adam ten mój pan Adam ze wsi, spod lip, z niemieckiej nędznej chaty.
Wszystko to widziałam przez jedną chwilę, bo natychmiast zamknęłam oczy i szłam tak przez
sekund kilka jak ślepa, pogrążając się umyślnie w ciemności.
I pomimo moich oczu zamkniętych widziałam, jak on przeszedł ulicą, jak zbliżył się do
mnie z wyciągniętą ręką. Podałam mu swoją natychmiast. Przez rękawiczkę poznałam uścisk
jego dłoni. Otworzyłam oczy. Byliśmy tak blisko siebie, oboje zmieszani i drżący. W tej
chwili zrozumiałam moją pomyłkę.
To my dwoje byliśmy dla siebie przeznaczeni. I potem nie mogliśmy znalezć odpowied-
nich słów, ani on, ani ja. On zapytał mnie bardzo cicho:
W którą stronę pani idzie?
Ja równie cicho odparłam:
Na Nowy Zwiat.
Mogę pójść z panią?
Chodzmy!
37
Poszliśmy oboje, jedno obok drugiego rozdzieleni na zawsze! Na zawsze!
Myślałam o tym bezustannie.
On coś mówić zaczął. Nie słyszałam dobrze jego słów, bo wyszliśmy na Nowy Zwiat, do-
rożki turkotały, a przy tym w głowie mi dziwnie szumiało. Usiłowałam być spokojna i uśmie-
chać się, ale męczyło mnie to natychmiast, więc dałam pokój i szłam już tak jak we śnie, po-
trącana i popychana przez przechodniów. Wiem nawet, że zdobyłam się kilka razy na odpo-
wiedz jaką... nie pamiętam! Weszliśmy w aleje Jerozolimskie i on umilkł, przestał mówić
zupełnie, tylko szedł obok mnie wolno, a mnie się zdawało, że to mój własny cień, druga ja
którą na chwilę straciłam i odzyskałam na nowo.
Doszliśmy tak do rogu Marszałkowskiej, a serce mnie tak bolało, że iść dalej nie miałam sił.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, on sądził widocznie, że chcę, aby sobie poszedł, bo stanął
także i wyciągnął ku mnie rękę.
Trzeba nam się rozstać! wyrzekł cichym głosem:
Nie odpowiedziałam nic. Czy prędzej, czy pózniej, rozstać się nam trzeba było.
Jaka pani blada, panno Luniu!...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]