[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciała. Czyli idealny kochanek... na krótką metę.
Na życiowego partnera w ogóle się nie nadawał.
Po pierwsze był zwykłym majstrem, człowiekiem
bez ambicji, który zmarnotrawił swoje zdolności,
kontentując się niską pozycją zawodową i spo-
łeczną. Po drugie niefrasobliwie traktował życie,
pracował tylko wtedy, kiedy miał na to ochotę, a
tak naprawdę kochał pewnie tylko bilard. Jedyne
talenty, które w pełni rozwinął, to łóżkowa ma-
estria. Tylko idiotka mogłaby związać się z kimś
takim na stałe.
- Jesteś tam? - zawołała Carley. - I jak było?
Tylko poproszę o szczegóły, wiesz przecież, że
jak na razie muszę kontentować się cudzymi prze-
życiami.
- Było... fantastycznie. - Nie mogła się po-
wstrzymać od wybuchu radosnego śmiechu. -
Zrobiliśmy to dwa razy, zanim dotarliśmy do łóż-
ka.
- Naprawdę ?! Mam nadzieję, że jest przynaj-
mniej przystojny1?
- Piękniejszy niż niejedno arcydzieło z Luwru.
Carley aż pisnęła z zachwytu.
- Przyznaj szczerze, że naprawdę ci na nim za
leży.
S
R
Sammy oparła się wygodnie w fotelu i powróciła
do kręcenia kosmyka włosów.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale tak. Nie potra-
fię tego uzasadnić, ale... Wydaje mi się taki...
szlachetny. Czuję się przy nim bezpieczna.
- To niesamowite, szczególnie że tak krótko się
znacie. A jak udało ci się pozbyć Teague'a?
- Słuchami - Sammy wyprostowała się w fo-
telu. Kogo?
- Wiesz, tego faceta, który przyniósł jakieś pro-
jekty.
- A, tego... - mruknęła. -To szef ekipy, która
przygotowuje fundamenty biblioteki.
- Z nim nie mogłabyś się związać, bo, pomija-
jąc wszystko inne, pracujecie razem. Ale kto by
się przejmował spoconym budowlańcem, gdy za
ścianą mieszka adwokat, biegły nie tylko w dzie-
dzinie prawa...
- Wyjęłaś mi to z ust.
- A jak on ma na imię?
- Kto taki?
- Jak to kto? Ten twój gorący adwokat!
- A, Stewart.
Naprawdę, Sammy, bardzo cieszę się twoim
szczęściem. Mam nadzieję, że między tobą i Ste-
wartem rozkwitnie prawdziwa miłość.
Samanta miała odmienne zdanie, szczególnie
że poprzedniego wieczoru Stewart właśnie prze-
chodził koło jej drzwi, gdy Teague opuszczał jej
mieszkanie, zaś ona żegnała go w szlafroku. Nie
trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że akurat
S
R
projekt budowlany był ostatnią rzeczą, którą się
zajmowali. Co ciekawe, zupełnie jej to nie mart-
wiło.
A niech to... Czyżby była zakochana w Tea-
gue'u Brownlee? !
- Miałaś rację, Sammy - przyznała z podziwem
Carley. - Wystarczyło tylko podjąć mocne
postanowienie, że nie będzie się marnować czasu
na nieodpowiednich facetów, a zaraz pojawił się
przystojniak nie tylko dobry w łóżku, ale i od
noszący zawodowe sukcesy.
Sammy poczuła nieznośny ciężar w okolicy
mostka.
- Właśnie - wykrztusiła z trudem.
Co też narobiła najlepszego?! Zakochała się w
mężczyznie, który nie był w stanie zapewnić jej
szczęścia. Chociaż... Była przecież szczęśliwa,
mogąc z nim przebywać każdego dnia. Nie prze-
stawała o nim myśleć ani na chwilę. Może w ży-
ciu zawodowym nie imponował ambicją, ale był
jedynym mężczyzną, który potrafił rozpalić jej
zmysły, rozmawiać z nią o pracy, no i dodawać jej
pewności siebie. Zresztą kopanie rowów było
wprawdzie nieskomplikowanym, ale uczciwym
sposobem zarabiania na życie, w dodatku jakże
ważnym w przypadku jej profesji. Jak mogła być
aż taką snobką? Niewiele brakowało, a odrzuciła-
by Teague'a tylko dlatego, że nie marzył o pre-
stiżowej posadzie w jakiejś korporacji i nie
uczestniczył w wyścigu szczurów, tylko wybrał
pracę, która sprawiała mu przyjemność...
S
R
- Sammy?- Czy jesteś tam? - zaniepokoiła się
Carley.
Jednocześnie rozległo się stukanie do drzwi, a
zaraz po nim głos Price'a:
- Sammy, inspektor na drugiej linii.
Serce Samanty zamarło na krótką chwilę.
- Przepraszam cię, Carley, ale muszę kończyć.
Właśnie dzwoni inspektor budowlany, który ma
ocenić postęp prac przed poniedziałkowym od-
biorem fundamentów. %7łycz mi szczęścia, to może
być początek albo koniec mojej kariery.
- Trzymam kciuki. Sukces w pracy, sukces w
miłości. Jesteś prawdziwą szczęściarą, Sammy.
Zadzwoń, jak już będzie coś wiadomo.
Gdy się rozłączyła, Samanta wzniosła oczy ku
niebu - w niemym błaganiu, po czym drżącym
palcem przycisnęła guzik telefonu.
- Mówi Samanta Stone.
- Dzień dobry, panno Stone. Tu Daniel Fenton
z nadzoru budowlanego. Przykro mi, ale mam
niezbyt pomyślne wieści w sprawie Biblioteki
Carlyle'a. Wykryliśmy kilka nieprawidłowości...
Z nerwów zacisnęło jej się gardło, ledwie była
w stanie mówić.
-Nieprawidłowości? Jakich znowu nieprawi-
dłowości?
Inspektor wyrecytował listę przewinień, po-
cząwszy od błahych, jak brak kilku pozwoleń, a
skończywszy na poważnych, na przykład brak
wzmocnień fundamentów sąsiednich budynków,
przez co ich konstrukcja mogła ucierpieć
S
R
w wyniku wykopania zbyt dużej ilości ziemi pod
budowę biblioteki. Istniały także uzasadnione
obawy w kwestii odpowiedniego odprowadzania
wody, co groziło katastrofą budowlaną. Z każdym
słowem inspektora Sammy czuła się coraz bar-
dziej przerażona.
- Czy rozmawiał pan o tym z kierownikiem
budowy, panem Brownlee?
- Oczywiście. Nie sprawiał wrażenia, by spe-
cjalnie się tym przejął.
Wyrwało jej się głośne westchnienie ulgi.
- A zatem powinniśmy sobie z tym poradzić do
poniedziałku ?
- Do poniedziałku?! - prychnął inspektor. -
Oczywiście, z pewnością do poniedziałku, tylko
trudno powiedzieć którego, bo na pewno nie naj-
bliższego.
- Ale to niemożliwe! Panie Fenton, w ponie-
działek o ósmej rano ma się odbyć odbiór fun-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]