[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeciwko?
Zacisnął swą ogromną pięść, wyciągnął ją przed siebie omiatając izbę dzikim
spojrzeniem. Dało się słyszeć kilka wściekłych pomruków, ale żaden z nich nie
był na tyle głośny, aby mógł być uznany za otwarty sprzeciw.
Dobrze. A więc słuchajcie. Znam tych pedryli w czarnych habitach już od
dawna i nie ufam im. Myślą tylko o własnej skórze. Jeśli chcą, żebyście dla nich
walczyli, to tylko dlatego, że spodziewają się jakichś poważnych kłopotów i wolą,
żebyśmy to my zginęli zamiast nich. Nie podoba mi się to.
Mnie też się to nie podoba! wykrzyknął inny mężczyzna. Ale jaki
mamy wybór?
%7ładnego wściekle warknął Dzik. I o tym właśnie chciałem teraz
powiedzieć. Myślę, że mają nas w garści wyciągnął miecz i machnął nim
wściekle. Każda broń, jaką mamy, poza tymi nowymi pistoletami, pochodzi
od Czarnych Mnichów. Bez ich dostaw nie mielibyśmy czym walczyć, a bez bro-
ni nie mamy nic do roboty i możemy głodować albo wrócić na farmy. A to nie dla
mnie. I myślę, że dla was też nie. Bo razem w tym siedzimy. Walczymy wszyscy
albo nie walczy żaden. A jeśli walczymy, a któryś z was przed rozpoczęciem akcji
będzie chciał się wymknąć, to znajdzie mój miecz w swoich bebechach.
Machnął znów połyskliwym ostrzem, a wszyscy patrzyli w milczeniu.
Mocny argument szepnął Hetman i logika nie do odparcia. Ty i twoi
kompani nie macie wyboru. Musicie się zgodzić.
Hetman miał rację. Było jeszcze trochę pokrzykiwań i kłótni, ale w końcu
musieli się na coś zdecydować. Postanowili wyruszyć u boku Czarnych Mnichów.
Nikt, ze mną włącznie, nie był tym planem zachwycony. Mogli tam stać i się
133
kłócić do pomocy, ale ja byłem już zmęczony i chciałem zaliczyć chociaż parę
godzin snu. Hetman poszedł szukać potrzebnych mu informacji, a ja zwinąłem
się na pryczy i zapadłem w niespokojną drzemkę.
Obudziły mnie okrzyki rozkazów i poczułem się bardziej zmęczony niż przed
pójściem spać. Nikt nie wyglądał na uszczęśliwionego perspektywą nocnego mar-
szu i naszymi sprzymierzeńcami. Wszyscy spoglądali spode łba i klęli. Było na-
wet kilka przekleństw, których nigdy wcześniej nie słyszałem parę naprawdę
ładnych kawałków. Postanowiłem zapamiętać je na przyszłość.. Wyszedłem do
prowizorycznej umywalni i ochlapałem twarz zimną wodą. Trochę pomogło. Kie-
dy wróciłem, na pryczy siedział Hetman. Na mój widok wstał i wyciągnął swą
wielką rękę.
Musisz na siebie uważać, Jim. To okrutny świat, gdzie wszyscy są prze-
ciwko tobie.
Sam sobie wybrałem taki styl życia, więc nie martw się o mnie.
Jednak się martwię westchnął ciężko. Czuję pogardę dla przesądów,
astrologów chiromantów i temu podobnych, więc tym bardziej jestem sobą zdegu-
stowany, że pozwoliłem, żeby ogarnęła mnie czarna depresja. Ale w przyszłości
widzę jedynie ciemność i pustkę. Byliśmy towarzyszami przez zbyt krótki okres
i nie chciałbym, żeby ten czas się skończył. Przykro mi to mówić, wybacz mi, ale
przeczuwam jakieś niebezpieczeństwa i rozpacz, której nie można uniknąć.
Masz ku temu powody! zawołałem, próbując włożyć w te słowa trochę
entuzjazmu. Zostać wyrwany ze stanu prawie bezpiecznego życia przypomi-
nającego emeryturę, ty sam to tak nazwałeś. Potem byłeś więziony, uwolniony,
uciekałeś, ukrywałeś się, głodowałeś, znowu uciekałeś, przekupywałeś, oszuki-
wano cię, bito, traktowano jak niewolnika, zraniono i dziwisz się swej depresji?
Moja przemowa przywołała na jego twarz słaby uśmiech i znowu uścisnął mi
rękę.
Oczywiście, masz rację, Jim. To rzeczywiście toksyny w krwiobiegu i de-
presja w korze mózgowej. Uważaj na siebie i wracaj bezpiecznie. A do tego czasu
ja opracuję plan, jak uwolnić Capo od jego dukatów.
Wyglądał teraz, po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, na swoje lata. Gdy
wychodziłem, widziałem, jak znużony wyciągnął się na pryczy. Powinien czuć
się lepiej, gdy wrócę. Dreng będzie przynosił mu jedzenie i opiekował się nim. Ja
natomiast musiałem skoncentrować się na pozostaniu przy życiu, żebym mógł tu
powrócić.
To był ponury i wyczerpujący marsz. Po gorącym dniu nadeszła taka sama
noc. Sunęliśmy do przodu ociekając potem i zabijając insekty, które chmarami
wylatywały z ciemności. Wyboista droga dręczyła stopy, a nozdrza miałem pełne
kurzu. Szliśmy tak i szliśmy za brzęczącym i syczącym wehikułem turlającym
się na czele naszego pochodu. Ciągnik parowy holował karetę, w której podróżo-
wał Capo Dimonte. Razem z nim jechali jego oficerowie; wszyscy pili i ogólnie
134
niezle się bawili. A my maszerowaliśmy i coraz mniej słychać było przekleństw.
Kiedy dotarliśmy wreszcie do lasu Pinetta, padliśmy pokotem pod drzewami. By-
liśmy zbyt zmęczeni, by narzekać. Zrobiłem to co większość walnąłem się pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]