[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która zniszczyłaby wszystko w zasięgu rażenia ładunków
wybuchowych.
Odwracam się i spoglądam na las. W niebo unosi się dym z drugiego
ogniska Rue. Teraz zawodowcy chyba zaczęli już podejrzewać, że
ktoś chce ich wyprowadzić w pole. Mam mało czasu.
Musi istnieć jakieś dobre rozwiązanie, jestem tego pewna. Potrzebuję
tylko chwili skupienia. Wpatruję się w piramidę, w wiadra, w
skrzynki, zbyt ciężkie, aby przewrócić je strzałą. Może w którymś
pojemniku znajduje się olej? Ponownie rozważam możliwość użycia
płonącej strzały, lecz dochodzę do wniosku, że mogłabym opróżnić
cały kołczan i nie trafić w puszkę z olejem. Przecież tylko zgaduję,
gdzie może być. Poważnie zastanawiam się, czy nie pójść w ślady
Liszki. Gdybym odtworzyła trasę, którą pokonała, na miejscu pewnie
znalazłabym nowy sposób zniszczenia sterty zapasów. Nagle mój
wzrok pada na worek z jabłkami. Chyba zdołałabym jednym strzałem
przeciąć sznur, czy nie strzelałam dość celnie w Ośrodku
Szkoleniowym? Worek jest duży, ale i tak wystarczyłby na tylko
jedną eksplozję. Gdyby tylko dało się rozsypać jabłka...
Wiem, co robić. Podchodzę jak najbliżej i postanawiam po-
święcić trzy strzały. Mocno staję na nogach, przestaję zwracać uwagę
na otoczenie i w skupieniu celuję do worka. Pierwsza strzała rozdziera
256
bok worka w pobliżu sznura, w jucie powstaje szczelina. Druga strzała
znacznie powiększa otwór. Widzę, że jedno z jabłek się kołysze i
posyłam trzecią strzałę, która przebija naderwany fragment worka i
mocnym szarpnięciem zupełnie odrywa go od całości.
Przez ułamek sekundy mam wrażenie, że świat stanął w miejscu. W
następnej chwili jabłka rozsypują się po ziemi, a siła eksplozji odrzuca
mnie daleko do tyłu.
ROZDZIAA 17
Gruchnięcie na ubitą ziemię odbiera mi dech. Plecak tylko w
niewielkim stopniu osłabia moc upadku. Na szczęście kołczan utknął
mi w zgięciu łokcia, dzięki czemu ocalało moje ramię oraz strzały.
Przez cały czas mocno ściskam w dłoni łuk. Ziemią nadal wstrząsają
eksplozje, ale ich nie słyszę. Uświadamiam sobie, że nie słyszę
kompletnie nic. Jabłka najwyrazniej odpaliły tyle min, że spadające
szczątki zdetonowały pozostałe ładunki. Osłaniam twarz rękami,
kiedy wokół mnie gęsto spadają roztrzaskane resztki. Powietrze
wypełnia drażniący dym, który dodatkowo utrudnia oddychanie.
Mniej więcej po minucie ziemia przestaje drżeć. Przewracam się na
bok i przez chwilę napawam widokiem dymiących resztek
przedmiotów, które jeszcze moment temu tworzyły piramidę. Wątpię,
257
aby zawodowcom udało się odzyskać cokolwiek z tych
porozsypywanych odpadków.
Pora się stąd wynosić, decyduję w myślach. Banda wróci
najszybciej, jak się da.
Wstaję z wysiłkiem i dociera do mnie, że ucieczka nie będzie prosta.
Kręci mi się w głowie, i to mocno. Wokoło wirują drzewa, a ziemia
faluje pod moimi stopami. Robię kilka kroków i nagle ląduję na
czworakach. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Czekam przez
parę minut, aż zawroty głowy ustąpią, ale nic się nie zmienia.
Zaczynam wpadać w panikę. Nie mogę tutaj zostać. Bezwzględnie
muszę uciec, ale nie jestem w stanie iść, w dodatku nadal nic nie
słyszę. Przykładam rękę do lewego ucha, które o zwrócone w
kierunku wybuchu, odsuwam ją i widzę, że ocieka krwią. Czyżbym
ogłuchła po eksplozji? To mnie przeraża. Podczas łowów polegam w
równej mierze na wzroku, co na słuchu, może nawet częściej
nasłuchuję, niż obserwuję. Nie wolno mi okazać strachu. Mam
absolutną pewność, że w tej chwili mój obraz jest widoczny na
wszystkich telewizorach w Panem.
%7ładnych krwawych śladów, przypominam sobie. Naciągam
kaptur na głowę i niezdarnie zawiązuję sznurek pod brodą. Materiał
powinien wchłonąć krew. Nie mogę chodzić, ale czy dam radę
pełznąć na czworakach? Niepewnie ruszani przed siebie. Tak, mogę
się przemieszczać na rękach i kolanach, ale bardzo powoli. Las tylko
w niektórych miejscach nadaje się na kryjówkę. Cała nadzieja w tym,
że dotrę do gęstwiny, odkrytej przez Rue, i ukryję się wśród zieleni.
258
Nie mogę dać się złapać teraz, na otwartej przestrzeni, gdy pełznę na
czworakach. Z pewnością spotkałaby mnie śmierć, w dodatku długa i
bolesna, z ręki Catona. Sił dodaje mi świadomość, że ogląda mnie
teraz Prim. Centymetr po centymetrze zmierzam do kryjówki.
Kolejna fala uderzeniowa prawie wbija mnie w ziemię. Naj-
wyrazniej odpaliła jedna z min na uboczu, zdetonowana przez jakiś
osuwający się przedmiot, może przez skrzynkę. Powtarza się to
jeszcze dwa razy. Przychodzą mi na myśl ostatnie ziarna, które
wystrzeliwują, kiedy wraz z Prim prażę kukurydzę.
Udaje mi się ukryć naprawdę w ostatniej chwili. Dosłownie
wczołguję się w krzaki u podstawy drzewa, kiedy z lasu wyłania się
Cato, a zaraz po nim reszta watahy. Jego wściekłość jest tak
bezbrzeżna, że aż komiczna. Pierwszy raz w życiu widzę człowieka,
który naprawdę rwie sobie włosy z głowy i wali pięściami w ziemię.
Zapewne rozbawiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że gniew Catona jest
wymierzony we mnie.
Doskonale wie, czyja to sprawka. Na dodatek jestem bardzo blisko i
nie mogę uciekać ani się bronić. Ogarnia mnie przerażenie. Z
zadowoleniem myślę tylko o tym, że dzięki gęstwinie liści i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]