[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomoc.
Dyrektor sprawiał wrażenie zaniepokojonego.
- Nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Dziewczynki wyglądają na poważnie
chore. Doktor Kenrick już zadzwonił po karetki z Lamberton, ale zanim
przyjadą, przyda nam się...
- 111 -
S
R
- Zaraz tam będę - przerwała Sophie i szybko skierowała się do drzwi.
Moira, która piekła w kuchni ciasteczka, widocznie uznała je za
ważniejsze od szkolnego dramatu, bo została w domu.
- To wszystko przez te okropne hot-dogi, które sprzedają w szkolnej
stołówce - wyjaśniła. - Jak tylko je zobaczysz, będziesz wiedziała, dlaczego tak
myślę. Kiedyś tam byłam i dostałam jasnoróżową parówkę. Wyobrażasz sobie
różowe jedzenie? Było w niej tyle plastyku, że mogłam ją swobodnie zawiązać
w węzeł. Nic dziwnego, że dzieciaki wymiotują.
Sophie pomyślała, że zatrucie pokarmowe jest całkiem prawdopodobną
przyczyną całego zamieszania.
Gronkowiec powoduje niemal natychmiastowe objawy i jeśli ktoś jeszcze
teraz ich nie ma, to zapewne już nie będzie miał. Gorzej z salmonellą, która
może się inkubować nawet do trzydziestu sześciu godzin. Po pięciu minutach
parkowała samochód przed szkołą. Przy drzwiach czekała na nią nauczycielka,
która poprowadziła ją na szkolny dziedziniec.
- Ułożyliśmy je na dworze, w cieniu drzew. Pomyśleliśmy, że to może
być zarazliwe i że otwarta przestrzeń będzie bezpieczniejsza. Wszystkie zdrowe
dzieci już wysłaliśmy do domu.
Sophie pomyślała, że to dosyć niebezpieczna profilaktyka, bo pozostali
uczniowie też mogą być zarażeni. Odwiedzenie każdego dziecka w domu będzie
bardzo trudne.
- Czy doktor Kenrick jest z nimi?
- Tak, przyjechał bardzo szybko.
- Czy podejrzewa zatrucie pokarmowe?
- Niestety nie wiem. - Nauczycielka wydawała się bardzo zdenerwowana.
Nagle chwyciła kurczowo ramię Sophie. - Doktor Lynton...
- Tak? - spytała Sophie łagodnie, zauważywszy strach w jej oczach.
- 112 -
S
R
- Ja... chyba jestem w ciąży, w siódmym tygodniu. Nie robiłam jeszcze
testu, ale jestem prawie pewna... i nie chcę stracić tego dziecka. Już miałam dwa
poronienia i bardzo się boję...
Sophie spojrzała niespokojnie na bladą, przerażoną twarz kobiety.
- Czy miała pani jakieś objawy?
- Chyba nie... To znaczy wymiotowałam rano, ale od dwóch tygodni mam
nudności.
Sophie uśmiechnęła się.
- No tak. - Ujęła nauczycielkę za ręce. - Nie ma potrzeby ryzykować.
Lepiej będzie, jeśli pojedzie pani do domu i nie będzie stamtąd wychodzić,
zanim nie opanujemy sytuacji. Dobrze?
- Dziękuję, pani doktor.
Sophie przez moment patrzyła za odchodzącą kobietą, po Czym
otworzyła drzwi prowadzące na szkolny dziedziniec.
Nie spodziewała się takiego widoku. Wokół leżały skulone dziewczęta.
Jedne krzyczały, inne cicho popłakiwały lub jęczały. Wśród nich bezradnie
kręcili się nauczyciele, a nad wszystkim starał się zapanować Reith.
Sophie podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
- Jak mogę pomóc?
Reith odwrócił się zaskoczony.
- Ty?!
Sophie nie wyczuła w jego głosie radości.
- Myślałam, że potrzebujesz pomocy - wyjąkała speszona.
- Można tak powiedzieć.
- Wiesz, co spowodowało tę epidemię?
- Chyba tak. - Odwrócił się w stronę dziewcząt. - Ciekaw jestem, czy
tobie też uda się zgadnąć?
W zielonych oczach Sophie pojawiła się złość. O co mu chodzi?
- Czy możesz mi powiedzieć, co się tu dzieje? Uśmiechnął się ironicznie.
- 113 -
S
R
- Najpierw spróbuj odpowiedzieć mi na kilka pytań. Po pierwsze, co tutaj
widzimy?
Sophie stłumiła wybuch.
- Kilkanaście wijących się z bólu dziewcząt.
- Zabawne, prawda? Ani jednego chłopca. Wiek?
- Nastolatki.
- Słusznie. To jest koedukacyjna szkoła, w której uczą się dzieci od
czterech do siedemnastu lat. A tu mamy same trzynasto- i czternastoletnie
dziewczyny. Nie były na żadnym przyjęciu, gdzie mogłyby zjeść coś
nieświeżego. Objawy, wyłączając spowodowane histerią wymioty, to mdlenie,
bóle brzucha, krzyki, że za chwilę umrą i wołanie matek. Mam mówić dalej,
doktor Lynton?
- Histeria - orzekła Sophie powoli, przypominając sobie, że już kiedyś
widziała podobną sytuację. Zachorowała jedna dziewczynka, a cała reszta
zauważyła u siebie takie same symptomy. I szczerze wierzyły, że są chore. -
Znasz przyczynę? - spytała niepewnie.
- Ty.
Sophie wytrzeszczyła oczy.
- Słucham?
- Pamiętasz Christabelle Pilkington? Ma varicellę. Nie jakąś tam ospę
wietrzną, ale varicellę, i to ze strasznymi powikłaniami: zapaleniem mózgu,
krwotokami, bezpłodnością...
- Gdzie ona znalazła bezpłodność? - Sophie w końcu zrozumiała, o czym
mówi Reith. - Przecież to bardzo rzadkie...
- Więc mówiłaś jej o powikłaniach.
- Sama musiała o tym gdzieś przeczytać. - Sophie była bliska płaczu.
- Ale o varicelli wie od ciebie, prawda?
- Chciałam jej poprawić humor.
- 114 -
S
R
- Z tego możemy wnioskować, że nasza Christabelle spędziła cały
weekend dzwoniąc do wszystkich koleżanek i opowiadając, że jest strasznie
chora i czym jej choroba może się skończyć. Na pewno nie zapomniała dodać,
że to jest bardzo zarazliwe. Wystarczyło kilka godzin, żeby dziewczynki
porównały symptomy i któraś z nich poczuła się nagle zle. A potem nastąpił
efekt domina.
- Och!
Sophie nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, tym bardziej że czuła się
trochę winna. Nagle, nie wiadomo dlaczego, uśmiechnęła się. Po chwili
wybuchnęła głośnym śmiechem. W ułamku sekundy dramat zmienił się w farsę.
Nauczyciele patrzyli na nią, jakby oszalała.
- Czy dobrze się czujesz?
Słowa Reitha otrzezwiły ją, lecz gdy na niego spojrzała, zauważyła, że on
także tłumi śmiech.
- Masz rację, powinnam zachować powagę. Co my teraz - zrobimy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]