[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziesięć kompletów frymuśnej, niemożliwie seksownej i z pewnością absurdalnie drogiej
bielizny. Absolutnie żadna z tych rzeczy nie nadawała się do tego, by ją włożyć do pracy,
w której po kilku godzinach człowiek był od stóp do głów pochlapany rozpuszczalni-
kiem, werniksem i farbÄ….
Zestaw strojów zamówiony przez Leona byłby odpowiedni dla kobiety zajmującej
w pałacu stanowisko książęcej nałożnicy, ale nie dla kogoś, kto został zatrudniony, żeby
wykonać ciężką pracę, przy której nie sposób było nie pobrudzić rąk. Cally przesunęła
wzrokiem po przezroczystych, cienkich jak pajęczyna haleczkach, sznurowanych gorse-
tach i uroczo staroświeckich majteczkach z falbankami i zacisnęła pięści. Ten wybór
garderoby był po prostu obrazliwy. Wyraznie świadczył o tym, jaką rolę Leon przypisuje
kobietom, którymi się otacza. Nawet do głowy mu nie przyszło, że Cally będzie potrze-
bować ubrań do pracy, a nie tylko po to, by cieszyć jego oczy, paradując w kosztownych
negliżach.
Niedoczekanie.
Spod bielizny wyciągnęła parę designerskich dżinsów, o nieprawdopodobnie wą-
skich nogawkach i kieszeniach ozdobionych aplikacjami z brylancików. Nie dostała
ubrania roboczego? Cóż, najwyższa pora zmienić ten stan rzeczy.
Dwadzieścia minut pózniej odłożyła na bok bardzo sfatygowane nożyczki do pa-
znokci i rozmasowała obolałe palce. Operacja nie była łatwa, ale się udała - w jej wyniku
Cally stała się właścicielką krótkich spodenek, odsłaniających kolana. Po kretyńskich
brylancikach zdobiących kieszenie nie było śladu. Po chwili zbiegała już po schodach,
boso, w swoich nowych spodenkach z postrzępionymi nogawkami. Stroju dopełniała bia-
ła tunika, od której odcięła szeroki dół i użyła go jako paska, związując poniżej piersi
luzny materiał, żeby uzyskać coś w rodzaju fartucha. Czuła euforię zbuntowanej na-
stolatki, której udało się postawić na swoim. W wielkiej jadalni nie było już nikogo; na
szczęście dzbanek z kawą wciąż stał na podgrzewaczu, a obok zostawiono specjalnie dla
niej koszyk pełen chrupiących rogalików i dojrzałych brzoskwiń. W myślach pobłogo-
R
L
T
sławiła tę osobę spośród pałacowego personelu, która o niej pamiętała, chwyciła dzba-
nek, kubek i koszyk z prowiantem i pomknęła do pracowni.
Pomieszczenie, w którym umieszczono płótno Rénarda, znajdowaÅ‚o siÄ™ w części
pałacu położonej najbliżej morza. Było ze cztery razy większe niż pracownia, którą Cally
wynajmowała w Cambridge, i prawie zupełnie puste. Jedna ze ścian została w całości
przeszklona, dzięki czemu do wnętrza wpadały całe potoki słonecznego blasku. %7ładen
artysta nie mógłby sobie wymarzyć lepszego oświetlenia do pracy. Z westchnieniem za-
chwytu Cally podeszła do balkonowych drzwi. Za nimi kamienne schodki prowadziły na
brzeg skalnego występu. Poniżej łagodnie falowało morze, szmaragdowe i bezkresne.
Nagle poczuła się tak, jakby była na krańcu świata. Tylko ona i arcydzieło, do którego
tęskniła od lat.
Ustawiła wysoki stołek naprzeciwko sztalug i usiadła na nim nieruchomo, z fili-
żanką kawy w ręku. Skupiła wzrok na obrazie, wyrównując oddech, próbując osiągnąć
stan głębokiej koncentracji. Praca konserwatora wymagała skupienia i precyzji, wszelkie
rozproszenia czyniły ją męczącą i nieefektywną. Tymczasem... Cally była bardziej roz-
kojarzona niż zwykle.
Może sprawił to fakt, że znajdowała się w obcym miejscu? Jej pracownia w Cam-
bridge była ciasna, zagracona, a przez okna wpadał męczący uliczny hałas. Tutaj zaś...
Cally przesunęła wzrokiem po nieskazitelnie białych ścianach pomieszczenia i podłodze
z szerokich, ciemnych desek. Wzdłuż dwóch ścian biegły szerokie blaty, wciąż jeszcze
zupełnie puste, a pod nimi znajdowały się przestronne szafki. Pod trzecią ścianą, naprze-
ciwko okna, ustawiono ogromną sofę przykrytą czerwoną narzutą i imponujący sprzęt
audio.
Ciekawa, jaki też gust muzyczny mógł mieć książę pan, podeszła do smukłego,
drewnianego stojaka na płyty. Ku jej zaskoczeniu obok muzyki poważnej i klasycznego
jazzu było tam sporo albumów rockowych. Może zresztą nie powinna się dziwić - nie po
spędzeniu z nim wieczoru w barze z rockową muzyką, gdzie czuł się jak ryba w wodzie.
Zamyślona, przesunęła palcami po lśniących pudełkach, by wreszcie wybrać płytę z mu-
zykÄ… Gabriela Fauré. MiaÅ‚a nadziejÄ™, że tÄ™skny, tajemniczy Å›piew fletu pomoże jej wy-
rzucić z głowy wszystkie myśli, które nie dotyczyły Miłości ku morzu.
R
L
T
Kiedy muzyka wypełniła pomieszczenie łagodną, chłodną falą, Cally wróciła na
swoje miejsce przed obrazem. Najwyższy czas wziąć się do pracy.
- Najpierw zdjęcia - powiedziała do siebie i sięgnęła do torby po aparat i obiektyw
do makrofotografii. Wieczorem, kiedy będzie już za ciemno, żeby pracować nad płót-
nem, usiądzie z laptopem i przeanalizuje zdjęcia uszkodzeń i spękań przy pomocy spe-
cjalnego programu. To pomoże jej upewnić się co do wyboru metody konserwacji.
- WidzÄ™, że nie zapomniaÅ‚aÅ› o swoim portfolio, chérie - rozlegÅ‚ siÄ™ tuż za niÄ… niski,
lekko rozbawiony głos. - Chcesz mieć pamiątkę? To ustaw się obok obrazu, a ja strzelę ci
fotkÄ™.
Cally drgnęła i opuściła aparat, zupełnie jakby ją przyłapano na czymś karygod-
nym.
- Każdy konserwator zaczyna pracę od zrobienia zdjęć obiektu - powiedziała
obronnie, rzucając mu przez ramię zirytowane spojrzenie. I urwała.
Leon siedział w swobodnej pozie na poręczy kanapy. Miał na sobie parę dżinsów,
prawie zupełnie pozbawionych koloru przez słońce i intensywne użytkowanie, oraz białą
koszulkę, która podkreślała głęboki, złocisty brąz jego skóry. Swobodny strój pozwalał
bez przeszkód podziwiać, jak wspaniale był zbudowany. Cally przesunęła zafascynowa-
nym spojrzeniem po jego długich, mocnych nogach, płaskim brzuchu i umięśnionym tor-
sie. W ustach zupełnie jej zaschło.
- Po co przyszedłeś? - spytała zmienionym głosem.
- ChciaÅ‚em sprawdzić, czy nic ci siÄ™ nie staÅ‚o. Stéphanie znalazÅ‚a to, kiedy sprzÄ…ta-
ła twój pokój. - Wyciągnął zza pleców poszarpane nogawki jej dżinsów. - Wszyscy się
przestraszyliśmy, że napadł cię któryś z pałacowych brytanów, które trzymamy tu dla
odstraszenia intruzów.
Cally spojrzała na swoje krótkie spodenki. Istotnie, krawiec był z niej marny. Linia
cięcia wyglądała tak, jakby materiał odgryzło jakieś wyjątkowo złe psisko.
- Dzięki za troskę, ale jak sam widzisz, nic mi nie jest - uśmiechnęła się.
- Szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o twoich nowych dżinsach - za-
uważył, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem.
R
L
T
- Szkoda, że nie pozwoliłeś mi zadbać o moją własną garderobę - odcięła się. - Nie
mogę pracować wystrojona w obcisłe aż do bólu ciuchy od kreatorów mody, których w
dodatku nie można normalnie prać!
- Mogłaś włożyć kostium kąpielowy - zasugerował bezczelnie. - Nie krępowałby ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]