[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowy. Więc w końcu powiedział po prostu:
- Kocham cię. I zawsze będę kochał.
Czytał z jej oczu, że bardzo chciałaby mu wierzyć, ale się boi. Patrzyła na niego z dziwną mieszaniną
irytacji i zakłopotania na twarzy. Odwrócił się i podszedł do drzwi. Otworzył je, przekroczył próg i
obejrzał się, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć.
- Do widzenia, Louise - powiedział, zaniknął drzwi i ruszył w kierunku samochodu.
Kiedy prace renowacyjne w starej stajni dobiegły końca, kwitły już drzewa. Park wyglądał cudownie,
lecz Louise podziwiała go ze smutkiem. Ludzie Bena odwalili kawał porządnej roboty.
Jego samego nie widziała od Nowego Roku. I bardzo dobrze, bo nie potrafiłaby mu teraz spojrzeć w
oczy. Tak dobrze już się między nimi układało, a ona zaprzepaściła tę szansę na szczęśliwe życie.
Bezpowrotnie.
Zdjęła z haczyka pęk kluczy i skierowała się do stajni. Pora sprawdzić po raz ostatni, czy wszystko
tam gotowe na przyjęcie gości.
308
Fiona Harper
Pośrodku małego brukowanego dziedzińca przed stajnią tryskała teraz fontanna, a na jego obwodzie
stały donice z roślinami i ławeczki dla spragnionych słońca. Wewnątrz było jeszcze ładniej. Cztery
mieszkanka z wygodami, które sama urządzała, wyposażone we wszystko, czego potrzeba na spę-
dzenie wolnego od trosk tygodnia.
Kiedy kończyła się zima i. na zboczach wzgórz zakwitły przebiśniegi, Louise nawiązała współpracę z
organizacją dobroczynną Relief specjalizującą się we wspieraniu młodych ludzi, którzy muszą się
opiekować chorymi lub niepełnosprawnymi członkami rodzin. Relief poszukiwała miejsc, gdzie ich
protegowani mogliby wypoczywać, regenerować siły i poznawać podobnych sobie.
To był ostatni kontrolny obchód. Za godzinę mieli się tu zjawić pierwsi pensjonariusze. Trzy
dziewczęta i jeden chłopiec z Londynu. Uklepała poduszkę na jednej z sof w świetlicy, z której
wchodziło się do jadalni i do kuchni.
Zdawała sobie sprawę, że podchodzi do tego zbyt emocjonalnie, ale chciała zapewnić tym dzieciakom
jak najlepsze warunki wypoczynku. Zasługują na to.
ROZDZIAA DWUNASTY
Pod koniec tygodnia lokatorzy nowych mieszkanek przestali wpatrywać się w nią jak w obraz i już
śmielej prosili o upieczenie czegoś smacznego, a nawet próbowali się z nią przekomarzać. Jack też był
zadowolony, że ma towarzystwo. W sobotę razem z Kate, opiekunką, zabrali trójkę swoich gości" -
Jamesa, Letitię i Rebeccę - na wycieczkę po terenie posiadłości.
Na kwaterze została tylko Molly, cicha zahukana dziewczynka, która przez cały tydzień trzymała się
na uboczu. Louise zastała ją na dziedzińcu przed stajnią.
- Cześć, Molly! No i jak? Molly spuściła głowę.
- Może być.
- Dobrze się bawisz? Molly skrzywiła się,
- Tak. - Odgarnęła włosy z czoła. - Mogę zadzwonić do domu?
Louise przysiadła się do niej. Wiosenne powietrze było wonne i rześkie, słońce przygrzewało.
- Naturalnie, że możesz. Ale wydawało mi się, że rano już tam dzwoniłaś.
Molly kiwnęła głową i spojrzała w bok.
- U twojej rodziny wszystko w porządku. Dobrze sobie
310
Fiona Harper
radzą. Relief zapewnił im fachową opiekę na czas twojego pobytu tutaj.
Molly nie wyglądała na przekonaną.
- Ale ja wolałabym się upewnić.
Louise miała ochotę objąć ją i przytulić, ale nie miała pewności, czy zostałoby to dobrze przyjęte.
Dziewczynka miała dopiero czternaście lat, a już musiała się opiekować niepełnosprawnymi
rodzicami. Psycholog uprzedzał ją, że niektóre z tych dzieci mogą być zamknięte w sobie.
- A może chciałabyś się czymś zająć? Molly ożywiła się.
- Nie mogę nastarczyć z pieczeniem. Chciałabym upiec dzisiaj dla was tort czekoladowy i przydałby
mi się ktoś do pomocy.
Po raz pierwszy od początku pobytu w Whitehaven Molly uśmiechnęła się.
- Chętnie pomogę.
W kuchni Molly zaczęła się odprężać. Louise już wiedziała, dlaczego do tej pory chodziła taka
przygaszona.
- Molly - powiedziała - nie miej wyrzutów sumienia, że tu jesteś. Twoi rodzice chcieliby, żebyś dobrze
się bawiła i wypoczywała, a nie chodziła z nosem na kwintę i zamartwiała się o nich. Zasłużyłaś na to.
I przytuliła Molly.
Pewnego rześkiego majowego poranka Ben wszedł jak zwykle do saloniku prasowego, by kupić
gazetę. Pani Green podała mu tę właściwą, nie czekając, aż poprosi. A potem podsunęła mu jeszcze
bez słowa jakiś kolorowy magazyn dla kobiet.
- Nie, dziękuję, pani Green - powiedział, oddając jej czasopismo. - Ja takiego czegoś nie czytuję.
Drogocenna jemioła
311
Pani Green pokręciła głową.
- Myślałam, że pana zainteresuje.
Też coś. Już miał się roześmiać, ale tego nie zrobił. Jego wzrok przyciągnęła para czarnych gniewnych
oczu na okładce. Louise. Udzieliła wywiadu.
Odsunął się na bok, żeby nie blokować klientom dostępu do lady, i zaczął przerzucać strony. Wreszcie
znalazł ten wywiad. Był długi.
Czytał go w drodze do domu, zatrzymując się co kilka kroków i uśmiechając. Cudowna kobieta.
Zawsze tak twierdził. I ona wreszcie w to uwierzyła.
Nie tylko odrestaurowała pięknie Whitehaven, ale udzielała wywiadu promującego organizację
charytatywną, której wolontariuszką teraz była. Serce mu rosło, kiedy czytał, że zamierza studiować
zaocznie psychologię dziecięcą.
Zaniknął czasopismo i jeszcze raz spojrzał na okładkę. Tak, te oczy były ciemne i piękne jak zawsze,
ale teraz nie ma już w nich tamtej pustki.
To może się okazać najgłupszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadł. Z duszą na ramieniu uwiązał
łódkę do żelaznego pierścienia przy hangarze. Tak, to zdecydowanie jest jego najgłupszy pomysł.
Był wspaniały letni dzień, minęło właśnie południe. Stał przez chwilę niezdecydowany na kamiennym
molo. Gdzie o tej porze może być Louise?
Coś błysnęło na balkonie przystani. Spojrzał w tamtym kierunku. To słońce odbiło się w szybie
otwieranych drzwi. Jeszcze chwila i... na balkon wyszła Louise.
Uśmiechała się, jej czekoladowe włosy lśniły w słońcu.
312
Fiona Harper
Zastygł w bezruchu, zamurowało go. Jak to możliwe, że zapomniał, jaka jest piękna?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]