[ Pobierz całość w formacie PDF ]
serdeczne życzenia i podziękowania dla wszystkich dziennikarzy obsługujących pielgrzymkę.
- I tu redaktor Płuska musi przerwać połączenie, zanim zakrztusi się od śmiechu, bo jego
rozmówca aż się zachwiał i z daleka widać, że twarz zmienia mu kolory jak tęcza. Dochodzą
do autokaru.
- Cześć. No jak tam, co tam? - pytają jak gdyby nigdy nic.
- A nic, nic... - Radiowy dyrektor wciąż nie odnalazł równowagi. W autokarze
łamiącym się głosem wyznał kolegom dziennikarzom, z kim właśnie rozmawiał, i zaczął się
dopytywać, kto ma numer do biskupa Pieronka, bo przecież trzeba zadzwonić
z podziękowaniami za taką łaskę... Koledzy mu wytłumaczyli, że lepiej tego może jednak nie
robić.
NIECH MOC BDZIE Z WAMI
Lepiej też nie robić sobie żartów w tekstach o papieskich pielgrzymkach. To
wyjątkowo delikatna materia. Tak dziś, jak i wtedy, gdy Jan Paweł II żył. Zwłaszcza gdy
artykuł dotyczy pielgrzymki, która w zgodnej ocenie obserwatorów jest historyczna,
wiekopomna, przełomowa. Ot - taka jak wizyta w Izraelu, Jordanii i Autonomii Palestyńskiej
w 2000 roku. Z ramienia Gazety Wyborczej pielgrzymkę obsługiwał czteroosobowy zespół
dziennikarski, a w nim Mikołaj Lizut. Już miesiąc wcześniej pojechali do Ziemi Zwiętej
przygotować cykl reportaży. Teraz wizyta się kończy, papież wyjeżdża. Jest już na lotnisku.
Lizut śledzi pożegnanie Jana Pawła II na monitorze w centrum prasowym w Jerozolimie. Po
tak ciężkiej miesięcznej orce myślami odleciał znacznie szybciej niż papieski samolot i krąży
już gdzieś nad Tel Awiwem, gdzie czeka huczna impreza o charakterze
podsumowująco-pożegnalnym. Jeszcze tylko ta jedna, ostatnia relacja.
Na ekranie z papieżem żegnają się właśnie jacyś zakonnicy. Zakapturzone postacie,
skupione miny, wiatr na płycie lotniska podwiewa im długie szaty. Wypisz - wymaluj:
rycerze Jedi! Albo tak się tylko redaktorowi przez chwilę zdawało. Napisał więc w swojej
relacji takie zdanie: przed samym odlotem Jan Paweł II spotkał się z Yodą, mistrzem Jedi .
Pięknie wyszło. Klik, wysyłamy i jedziemy na balangę. Na miejscu coś jednak Lizuta tknęło.
Zanim zacznie świętować wyjątkowo udaną wizytę, jeszcze zadzwoni do Warszawy, do
działu zagranicznego. Odbiera Marek Magierowski, dziś piszący bardzo Do Rzeczy ,
a wówczas niepokorny skrycie dziennikarz Gazety Wyborczej .
- Cześć, Magier. Doszło?
- Doszło, w porządku.
- Czołóweczka OK?
- OK, super jest. Dobry tekst.
- Ty, ale wyrzuciłeś to zdanie?
- Jasne. Ale jakie zdanie?
- Nie przeczytałeś dokładnie tekstu?!!!
Tym razem moc była z redaktorem Lizutem. W ostatniej chwili udało się wykreślić
mistrza Yodę z tekstu o historycznej wizycie papieża w Izraelu. A już Gwiazda
Dziennikarskiej Zmierci była blisko. Bardzo blisko.
CUD NAD WISA
Ze sfery sakralnej przechodzimy do cudów w narodowej historii. Najsłynniejszym jest
oczywiście cud nad Wisłą. Dziś, po trzy de filmie Jerzego Hoffmana z Nataszą Urbańską
walącą z cekaemu i serii barwnych rekonstrukcji bitwa warszawska zaistniała w popkulturze,
ale jeszcze w latach dziewięćdziesiątych była świętą częścią narodowej tradycji i szablami
ręce ciąć każdemu, kto się na nią zamachnął.
Siedemdziesiątą piątą rocznicę cudu nad Wisłą Gazeta Wyborcza postanowiła
uczcić okolicznościowym komentarzem. Napisał go oczywiście Włodzimierz Kalicki,
gazetowy ekspert od historii. Artykuł był mocno patetyczny, aczkolwiek kombatantom
i admiratorom Marszałka Piłsudskiego z pewnością bardzo by się spodobał. Ale się nie
spodobał, a wszystko przez drobny żart redaktora Piotra Pacewicza. Jakoś tak się złożyło, że
Kalicki napisał swój artykuł tuż przed urlopem, na który się udał w poczuciu dobrze
spełnionego obowiązku. Pacewicz też zaczynał urlop, więc ostatnie godziny w pracy
postanowił sobie umilić małą psotą i spuścić nieco powietrza z narodowego balonu. Otworzył
zapisany już w systemie tekst Kalickiego i na koniec wywodów o wiekopomnym znaczeniu
cudu dopisał: I dlatego w tym dniu wielkiego czynu i wielkiej chwały pochylam się nad
Wisłą i popijam z niej wodę . Ciach, save, do widzenia, jedziemy na urlop. Korekta na pewno
wychwyci i wszystko będzie dobrze.
Ale korekta nie wychwyciła. Wiceszefowa Gazety Helena Auczywo tekst
przeczytała, trochę się pewnie zdziwiła ciekawą puentą, ale nie chcąc przeszkadzać autorowi
w urlopie, artykuł puściła. Nazajutrz telefon do redakcji. Znany historyk chciał zapytać, ile
Kalickiemu zapłacono za takie drwiny i opluwanie wielkiego narodowego święta.
Sam Włodzimierz Kalicki na koncie ma też inny ciekawy tekst (oczywiście ma
mnóstwo ciekawych tekstów o historii, ale na potrzeby tej książki pozwoliłem sobie zwrócić
uwagę na ten jeden), w którym opisał największe wpadki Gazety Wyborczej . To dopiero się
czyta! Na przykład opowieść o tym, jak Konstanty Gebert zirytował się narzekaniami działu
zagranicznego, że zbyt zawile przedstawia i tak skomplikowaną sytuację w byłej Jugosławii.
No to napisał raz coś dla ludzi. Artykuł pod oryginalnym tytułem Wielka przewalanka. Jego
początkowy fragment zacytuję w całości pod rozwagę młodszym kolegom po fachu: W
Chorwacji pokłócili się ci politycy, którzy rządzą. Póki trzymali sztamę, to inni mogli im
naskoczyć, bo rządząca paczka (zwana po ichniemu Zajednicą) była największa. Zajednica
mówiła Chorwatom, że wszystko, co robi, to dla ich dobra, i że sama wie najlepiej,
a zwłaszcza najważniejszy Tudjman. Ale okazało się, że politycy z Zajednicy nachapali się za
bardzo u żłoba i narozrabiali za granicą. Ludzie zaczęli sarkać, a inne paczki znów dobrały się
Zajednicy do skóry .
Proste? Proste. I jakie barwne! Działowi zagranicznemu niebanalne podejście do
polityki tak się spodobało, że tekst poszedł do druku. Zanim doszło do interwencji czynników
wyższych, ukazał się w części nakładu. I co? I znowu nic! Najwyrazniej się spodobało -
chociaż Gebert nie chciał już tego sukcesu powtarzać.
Spory sukces na koncie ma też Dominika Wielowieyska. Gdy zaczynała pracę w
Gazecie , opisała historię o tym, jak to znana firma fonograficzna XOHA odnalazła
w tajemniczej skrzynce walec z nagraniem dzwięku fortepianu, na którym walca wygrywać
miał sam Fryderyk Chopin. Nagranie miało pochodzić z 1818 roku, czym ustanowiłoby
historyczny rekord świata. Dołączono je na płycie do magazynu Classic CD z kwietnia
1991. Niestety, pani redaktor nie zwróciła uwagi, że wydanie magazynu pochodzi
z pierwszego kwietnia, a nazwa wytwórni XOHA to anagram angielskiego słowa HOAX,
czyli - jak mawia młodzież - wkręt .
I co, niby nad Wisłą było miejsce tylko na jeden cud? Ależ skąd! Z ulicy Czerskiej,
siedziby Gazety Wyborczej , nad Wisłę jest rzut niewielkim kamieniem, więc cudowna aura
najwyrazniej wciąż działa, skoro wszystko nadal świetnie się kręci.
PSTRYK I JEST PAN ZDROWY
Cud też chyba uratował pacjenta, którego operację postanowiła pokazać telewizja.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]