[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uczuciem, ze łzami, przemawiałem do jej obrazu. Dochodzę do wniosku, że cała ta myśl jest
niczym nałóg: piszę więc, aby ustalić pewne granice, aby się przekonać, że wszystko to nie
pociąga mnie, aby zaprzestać.
***
Obrotowa wieczność może się wydać postronnym okrutna; satysfakcjonuje natomiast
podwładne sobie istoty. Wolni od złych wieści i chorób przeżywają wszystko jakby po raz
pierwszy, nie pamiętając o wcześniejszych razach. Poza tym, wskutek przerw narzucanych
przez porządek przypływów, powtórki nie są aż tak bezlitosne.
Przyzwyczajony do widoku powtarzającego się życia uważam swoje własne za
bezpowrotnie przypadkowe. Chęć naniesienia poprawek jest daremna: ja nie mam następnego
razu, każdy moment jest jedyny, odmienny, a wiele z nich umyka mej uwadze. To pewne, że
dla obrazów następny raz również nie istnieje (wszystkie są równe pierwszemu).
Można by dojść do wniosku, że nasze życie jest niczym jeden tydzień tych obrazów,
że powtarza się gdzieś w następnych światach.
***
Nie ulegając wcale mej słabości mogę sobie wyobrazić dreszcz wizyty w domu
Faustine, ciekawość, jaką wzbudzą w niej moje opowiadania, przyjazń, którą te okoliczności
pomogą nawiązać. Kto wie, czy przypadkiem naprawdę nie jestem w długiej i trudnej drodze
ku Faustine, ku niezbędnemu odpoczynkowi mego życia.
Ale gdzie mieszka Faustine? Zledziłem ją w ciągu tygodni. Wspomina o Kanadzie.
Nie wiem nic poza tym. Ale jest też inne, o wiele bardziej przerażające pytanie: czy Faustine
żyje?
To chyba dlatego pomysł wydaje mi się tak poetycznie rozpaczliwy - szukać osoby, o
której nie wiem, czy żyje ani gdzie mieszka. Faustine jest dla mnie czymś ważniejszym niż
życie.
Czy istnieje jakaś możliwość odbycia podróży? Aódka już przegniła. Drzewa są
przegniłe; nie jestem aż tak dobrym cieślą, by zbudować łódz z innego drewna (na przykład z
krzeseł lub z drzwi; nie sądzę nawet, czy potrafiłbym użyć w tym celu drzew). Poczekam, aż
przypłynie jakiś statek. Tego właśnie nie chciałem. Mój powrót nie będzie już tajemnicą.
Nigdy nie widziałem tu statku; poza tym Morela, poza jego zjawą.
Ponadto jeśli dotrę do celu mej podróży, jeśli spotkam Faustine, znajdę się w jednej z
najkłopotliwszych sytuacji mego życia. Trzeba będzie się przedstawić w sposób bardzo
oględny, poprosić o rozmowę na osobności; już samo to, ze strony nieznajomego, spowoduje
jej nieufność; potem, gdy dowie się, że byłem świadkiem jej życia, pomyśli, że szukam
jakiejś niegodziwej korzyści; dowiedziawszy się, że jestem skazany na dożywocie, utwierdzi
się w swych obawach. Nie zdarzało mi się wcześniej, iżby jeden krok miał decydować o
szczęściu lub niepowodzeniu. Teraz powtarzani po nocach imię Faustine. Oczywiście lubię je
wymawiać; konam ze zmęczenia, a powtarzam je nadal (czasem miewam mdłości i zasypiając
doznaję lęku przed chorobą).
***
Znajdę jakieś wyjście, kiedy się uspokoję. Na razie opowiadam o tym, co mi się
przydarzyło i zmuszam się do uporządkowania myśli. One to, jeśli przyjdzie mi umrzeć,
przekażą tragedię mego konania.
Wczoraj nie było obrazów. Zrozpaczony tajemnicą nieruchomych maszyn miałem
przeczucie, że nie zobaczę więcej Faustine. Ale dziś rano nastąpił przypływ. Odszedłem,
zanim się pojawiły. Wszedłem do pomieszczenia maszyn z zamiarem zbadania ich (aby nie
być na łasce przypływów i móc zapobiegać zniknięciom). Sądziłem, że widok maszyn w
ruchu pozwoli mi je zrozumieć albo przynajmniej zdobędę jakąś konkretną wskazówkę.
Nadzieje te nie spełniły się.
Wszedłem przez wybity w ścianie otwór i... Boję się dać się ponieść emocji. Muszę
formułować zdania. Wchodząc doznałem tego samego zaskoczenia, tego samego przypływu
szczęścia co za pierwszym razem. Miałem wrażenie, że poruszam się w nieruchomej,
błękitnej głębi rzeki. Usiadłem chcąc odczekać i odwróciłem się plecami do wykutego przeze
mnie otworu (ubolewałem nad tą wyrwą w błękitnej ciągłości porcelany).
Siedziałem tak przez chwilę pogrążony w błogim roztargnieniu (w tej chwili wydaje
mi się to czymś niepojętym). Potem zaczęły działać zielone maszyny. Przyrównywałem je do
pomp wodnych i prądnic. Oglądałem je z bliska, osłuchiwałem, dotykałem ich uważnie i
wszystko na nic. Ale ponieważ wprędce wydały mi się nieprzeniknione, chyba tylko
udawałem zainteresowanie, jakby dla zachowania pozorów albo ze wstydu (że tak pilno mi
było zejść do piwnic i że tak bardzo na tę chwilę czekałem), jak gdyby ktoś mi się przyglądał.
W ogarniającym mnie zmęczeniu poczułem znowu gwałtowne bicie serca. Muszę je
uspokoić. Pohamowawszy się znajdę jakiś sposób wyjścia.
Opowiem dokładnie, co mi się przydarzyło: zawróciłem i chodziłem ze spuszczonym
wzrokiem. Spojrzawszy na ścianę poczułem się zdezorientowany. Szukałem otworu, który
zrobiłem. Nie było go.
Sądziłem, że to jakieś ciekawe zjawisko optyczne i usunąłem się nieco w bok, ażeby
sprawdzić, czy trwa ono nadal. Wyciągnąłem ręce gestem niewidomego. Dotykałem
wszystkich ścian. Podniosłem z podłogi kawałki porcelany i cegły, które upadły, gdy
wybijałem dziurę. Przez dłuższy czas obmacywałem ścianę w tym samym miejscu. Byłem
zmuszony uznać, że naprawiła się sama.
Czy mógłbym być aż tak dalece zafascynowany błękitną jasnością pokoju, tak
pochłonięty pracą silników, aby nie dosłyszeć łatającego ścianę murarza?
Zbliżyłem się. Odczułem przy uchu świeżość porcelany i wsłuchiwałem się w ciszę
tak głęboką, jak gdyby to, co po drugiej stronie, przestało istnieć.
Na podłodze, tam gdzie je porzuciłem wchodząc za pierwszym razem, leżało żelazo,
którego użyłem do kruszenia muru. Na szczęście go nie zauważyli - powiedziałem z
patetycznym brakiem rozeznania w sytuacji. - Pozwoliłbym je zabrać nawet o tym nie
wiedząc.
Znów przyłożyłem ucho do muru, który wydawał mi się czymś ostatecznym.
Upewniony ciszą znalazłem miejsce zrobionego przeze mnie otworu i zacząłem uderzać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]