[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czuæ siê zaszczyceni, wiêc po prostu cieszmy siê z tego, co mamy. Drugi raz mo¿e
nam siê nie poszczêSciæ. A teraz przebierz siê w jak¹S Sliczn¹ przedwojenn¹ sukien-
kê i pójdziemy na lunch. Poinformowano mnie o kilku czarnorynkowych lokalach.
Restauracja, do której poszli, mieSciÅ‚a siê w Soho. ZapeÅ‚niali ja oficerowie
amerykañscy oraz ich kobiety. Zjedli tam solê i wypili wino. Potem powêdrowali
spacerkiem do Picadilly, przeszli Lower Regent Street i przecinaj¹c The Mall za-
gÅ‚êbili siê w St James Park. Londyn pachniaÅ‚ kwiatami i Swie¿oSci¹, a wiosna
obsypaÅ‚a drzewa p¹kami. W parku wojskowa orkiestra graÅ‚a Yours i Don t
Fence Me In oraz wi¹zankê utworów Gilberta i Sullivana. Na trawie siedziaÅ‚o
mnóstwo przytulonych par. Ed i Sara przeszli caÅ‚y park, doszli do stawu, a nastêp-
nie doszli a¿ do Buckingham Palace.
Jak tam jest w Srodku? zapytaÅ‚ Ed z ciekawoSci¹.
Och, wiesz& biaÅ‚o, zÅ‚oto i przytÅ‚aczaj¹co.
Czy skÅ‚adaÅ‚aS ukÅ‚on, jak przystoi ka¿dej dobrze uÅ‚o¿onej mÅ‚odej debiu-
tantce?
63
OczywiScie.
A co takiego powiedział ci król?
Ani sÅ‚owa. Ale uSmiechn¹Å‚ siê do mnie i królowa równie¿, a potem oboje
mi siê odkÅ‚onili.
I w tym momencie zostałaS wprowadzona do tak zwanego towarzystwa?
Po dÅ‚u¿szym oczekiwaniu. Nogi bolaÅ‚y mnie niemiÅ‚osiernie. Skoro ju¿ przy
tym jesteSmy& odwróciÅ‚a siê do niego impulsywnie. Nie miaÅ‚byS nic prze-
ciwko temu, Ed? Na dobr¹ sprawê powinnam rzuciæ okiem na Brandon House,
korzystaj¹c z tego, ¿e jestem w mieScie. Dom jest zamkniêty i agenci maj¹ na
niego oko, ale ojciec byłby zadowolony, gdybym tam zajrzała. On sam bardzo
rzadko przyje¿d¿a do Londynu. Agenci rezyduj¹ przy St James, wiêc nie zajêÅ‚oby
nam to du¿o czasu. Co ty na to?
Prowadx. Jeszcze nigdy nie byÅ‚em wewn¹trz eleganckiego londyñskiego
domu i jestem ogromnie ciekaw, jak ¿yje uprzywilejowana poÅ‚owa.
Agenci okazali pełne szacunku zadowolenie na widok lady Sary zapewnia-
j¹c, ¿e w Brandon House wszystko jest w najlepszym porz¹dku, jeSli jednak lady
Sara chciaÅ‚aby przekonaæ siê osobiScie& Wrêczyli jej klucze i odprowadzili ukÅ‚o-
nami do drzwi.
Ci¹gle zapominam, ¿e jesteS arystokratk¹ wyznaÅ‚ Ed, jakby go to nagle
uderzyÅ‚o. Mo¿e na twój widok powinienem kÅ‚aniaæ siê albo salutowaæ?
JeSli nie zamilkniesz, dostaniesz po głowie uprzedziła Sara.
Co takiego? Na ulicy? Nigdy& nigdy nie oSmieliÅ‚abyS siê tego zrobiæ!
Tak uwa¿asz? Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, a rzucanie mi wyzwañ
jest jedn¹ z nich. Moi bracia mogliby opowiedzieæ ci coS niecoS na ten temat.
CoS w jej oczach i gÅ‚osie upewniÅ‚o go, ¿e mówi serio. WypowiedziaÅ‚ tê mySl
na głos.
Rzucanie wyzwañ któremuS z Brandonów niesie ze sob¹ spore ryzyko
przestrzegÅ‚a go. Lepiej uwa¿aj, Jankesie!
Potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ ze smutkiem.
MusiaÅ‚aS siê widywaæ z okropnie wulgarnymi Amerykanami westchn¹Å‚.
Nie wyra¿asz siê wcale, jak przystoi dobrze wychowanej angielskiej dziewczynie.
ZostaÅ‚am zdeprawowana i skorumpowana przyznaÅ‚a ze skruch¹. I to
za pomoc¹ jednego batonika Hersheya&
Wybuchn¹Å‚ Smiechem, który nagle przeszedÅ‚ w jêk, kiedy Sara odwróciÅ‚a siê
bÅ‚yskawicznie i uszczypnêÅ‚a go z caÅ‚ej siÅ‚y w krocze.
Chryste! wybuchn¹Å‚.
Ale ona zd¹¿yÅ‚a siê ju¿ oddaliæ. ZobaczyÅ‚ tylko migaj¹ce w biegu dÅ‚ugie nogi
i usÅ‚yszaÅ‚ jej Smiech. PróbowaÅ‚ j¹ dogoniæ, mijaj¹c Ritza i przecinaj¹c Picadilly.
Jedni przechodnie patrzyli z wyrozumiaÅ‚oSci¹, a inni z oburzeniem na piêkn¹, dÅ‚u-
gonog¹, jasnowÅ‚os¹ dziewczynê gonion¹ przez wysokiego amerykañskiego ofice-
ra oboje mÅ‚odzi, oboje rozeSmiani. Przeje¿d¿aj¹ca taksówka zatrzymaÅ‚a siê z pi-
skiem opon, a kierowca wychyliÅ‚ siê woÅ‚aj¹c:
64
Niech mnie gêS kopnie! Wy, Jankesi, nie rozumiecie, jak wam siê mówi nie !
ZÅ‚apaÅ‚ j¹ wreszcie przed Brown s Hotel . ChwyciÅ‚ za ramiona i przy-
gwoxdziÅ‚ do Sciany budynku. DyszaÅ‚a rozeSmiana, zarumieniona, z bÅ‚yszcz¹-
cym oczami.
No, no powiedziaÅ‚, oddychaj¹c ciê¿ko. Ale¿ z ciebie bezwstydne lada-
co! ZostaÅ‚em srodze oszukany. MiaÅ‚em ciê za jedn¹ z najbardziej subtelnych i wra¿-
liwych przedstawicielek angielskiej pÅ‚ci piêknej, uroczo nieSmiaÅ‚¹ i wstydliw¹.
A tymczasem co siê okazuje? Atakujesz mnie bez ¿enady! I nie gdzie indziej,
tylko na ulicy St James! U White a niew¹tpliwie wszyscy powypadali z okien. To
siê nazywa skandal& ! Oczy iskrzyÅ‚y mu siê od Smiechu.
MówiÅ‚am, ¿ebyS mi nie rzucaÅ‚ wyzwañ przypomniaÅ‚a mu.
W przyszÅ‚oSci nic takiego siê nie zdarzy& w ka¿dym razie nie na ulicy.
Ten policjant, o tam, przygl¹da nam siê doSæ podejrzliwie. Pewnie mySli,
¿e mnie napastujesz albo robisz mi niemoralne propozycje.
Przecie¿ to ja byÅ‚em napastowany! MogÅ‚aS mi zrobiæ nieodwracaln¹ krzywdê!
W takim razie mo¿e chcesz zÅ‚o¿yæ skargê? On jest akurat po drugiej stro-
nie ulicy. Mam go zawoÅ‚aæ? Teraz ona z kolei rzucaÅ‚a mu wyzwanie.
Tylko spróbuj! W takim wypadku zaaresztowaliby nas oboje. Nie, teraz
pójdziemy spokojnie i statecznie w kierunku Brandon House, a tam zbadamy, jak
powa¿n¹ szkodê mi wyrz¹dziÅ‚aS.
PatrzyÅ‚, jak jej oczy zmieniaj¹ siê, ciemniej¹, zaczynaj¹ lSniæ.
Tak jest, kapitanie powiedziaÅ‚a pokornie, ale takim gÅ‚osem, ¿e zapragn¹Å‚
kochaæ siê z ni¹ natychmiast, tak jak staÅ‚a oparta o Scianê Brown s Hotel przy
Dover Street. Wszystko, czego pan sobie ¿yczy, kapitanie.
¯yczê sobie oSwiadczyæ, ¿e ciê kocham powiedziaÅ‚ peÅ‚nym gÅ‚osem
i mam zamiar dowieSæ tego, o ile nie pozbawiÅ‚aS mnie takiej mo¿liwoSci.
O tak, bardzo proszê, kapitanie odpowiedziaÅ‚a skromnie, czemu prze-
czył wyraz jej oczu.
W porz¹dku, ale idx spokojnie, nie biegnij.
Ruszyli ulic¹ trzymaj¹c siê za rêce.
Dobry Bo¿e, wiêc to jest ten dom? zdumiaÅ‚ siê Ed, kiedy do niego do-
szli. Wygl¹da raczej na siedzibê parlamentu!
Wewn¹trz wszystko spowite byÅ‚o w ciszê i otulone w pokrowce chroni¹ce
przed kurzem. Ich kroki stukaÅ‚y gÅ‚ucho na parkietach i dxwiêczaÅ‚y na posadzkach
z marmuru, z których zdjêto dywany. ¯yrandole wisiaÅ‚y w zawojach z muSlinu,
niektóre nawet zdjêto, poniewa¿ byÅ‚y bardzo cenne. Zimne powietrze pachniaÅ‚o
stêchlizn¹. Ed otworzyÅ‚ wspaniale rzexbione i bogato zÅ‚ocone drzwi.
Na miÅ‚oSæ Bosk¹! wykrzykn¹Å‚ to rzeczywiScie jest parlament!
To był salon nazywany przedpołudniowym.
WiedziaÅ‚em! Jedynie Anglikom przyszÅ‚oby do gÅ‚owy u¿ywaæ innego po-
koju przed poÅ‚udniem, a innego po poÅ‚udniu. Ale tak naprawdê chciaÅ‚bym zoba-
czyæ te, których u¿ywaliScie w nocy.
65
5 Wspomnienia
Zaraz, zaraz oburzyÅ‚a siê Sara. JesteS nienasycony. Nie minêÅ‚a jeszcze
czwarta po południu.
W porz¹dku, w takim razie skorzystamy z salonu popoÅ‚udniowego. Nie je-
stem grymaSny.
Muszê obejrzeæ wszystkie pokoje po kolei. Opanuj siê!
WolaÅ‚bym opanowaæ ciebie.
MySlaÅ‚am, ¿e wolaÅ‚byS& nie, nie ma mowy! Zrêcznie ominêÅ‚a jego rêce
i wbiegÅ‚a ¿wawo na ogromne schody, ale dogoniÅ‚ j¹ na podeScie.
Jest mowa oznajmiÅ‚. MówiÅ‚em ci ju¿, muszê sprawdziæ, czy nie dozna-
Å‚em uszczerbku, a ¿eby tego dokonaæ, bêdzie mi potrzebna fachowa pomoc, siostro.
Zrobiê wszystko, co w mojej mocy odparÅ‚a z powag¹.
Niech mi siostra poka¿e drogê do gabinetu lekarskiego.
Proszê iSæ za mn¹.
Gdziekolwiek siostra poprowadzi.
Widzisz westchnêÅ‚a póxniej wszystko funkcjonuje idealnie.
W moim zegarku tak¿e wszystko funkcjonuje idealnie, a on tylko pokazuje
godziny. Tu chodzi o mnie, Saro. CoS ty ze mn¹ zrobiÅ‚a? RozebraÅ‚aS mnie na
czêSci, a nastêpnie zÅ‚o¿yÅ‚aS z powrotem i teraz zupeÅ‚nie siebie nie poznajê.
Ja wiem, kim jesteS.
Bogu dziêki, ¿e jedno z nas wie! Nie opuScisz mnie nigdy, prawda? Inaczej
nie znalazÅ‚bym nikogo, kto mógÅ‚by mi wyjaSniæ, kim jestem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]