[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gałęzie i kolce. W dłoni wciąż ściskał rewolwer.
Instynkt ponownie ostrzegł go, by nie wchodzić zbyt głęboko, bo Kipp tego właśnie się
spodziewa. Musi trzymać się blisko brzegu.
Po chwili szalonego przedzierania się przez krzaki niczym na wpół obłąkane ranne
zwierzę opanował się i zaczął skradać ostrożnie i cicho. Ból w ramieniu przeszedł w
gwałtowne pulsowanie. Umysł powoli się uspokajał. Od wysokiej trawy oddzielała teraz
Blade'a pojedyncza ściana gęstwiny. Zatrzymał się i przykucnął, by ustalić położenie.
Z prawej strony posłyszał dudnienie kopyt, a potem stąpanie.
- Mamy go!
Kipp. Zaledwie kilka metrów od niego. Przez gęste liście dostrzegł końskie nogi i
niebieskie spodnie dwóch jezdzców. Czy to Alex towarzyszył Kippowi?
- Jest w tych krzakach, mówię ci. Wyłaz, Stuart!
Rozległ się huk wystrzału. Blade instynktownie skulił się, lecz kula przeszła daleko od
niego. Kipp strzelał na oślep.
- Wychodz, Stuart! A może mam tam wejść i wywlec cię jak twojego ojca? Jesteś wężem
i zdrajcą. Już dawno powinieneś nie żyć. Tym razem zginiesz. Wychodz! - Huknął drugi
strzał.
Na wzmiankę o ojcu Blade odruchowo zacisnął palce na rewolwerze. Kciuk
automatycznie dotknął kurka, a palec wskazujący cyngla. Bezszelestnie wyszedł z
zarośli w wysoką trawę.
- To twoja ostatnia szansa, Stuart! -krzyknął Kipp. -Albo wyjdziesz i zginiesz jak
mężczyzna, albo ja przyjdę do ciebie i zastrzelę jak psa.
Blade wyprostował się i wolno uniósł w górę rewolwer. Ani Kipp, ani Alex nie zauważyli
go. Obaj patrzyli na połamane gałęzie, celując do nich z rewolwerów.
- Szukasz mnie, Kipp?
179
Kipp odwrócił się gwałtownie z twarzą wykrzywioną wściekłością. Zanim zdążył strzelić,
Blade nacisnął na spust. Kipp wrzasnął i wypuścił broń z ręki. Na przedramieniu pojawiła
się ciemna plama krwi. Złapał się za rękę i pochylił, by podnieść rewolwer.
- Tylko spróbuj, Kipp. - Blade ponownie odwiódł kurek. Dokładnie za Kippem stał Alex. -
Rzuć broń, Alex - rozkazał Blade, nie spuszczając wzroku z Kippa. - Nie chcę cię zabić.
Broń błysnęła w słońcu i zataczając łuk zniknęła w trawie, obok konia Blade'a. Trzymając
Kippa na muszce, Blade cofnął się powoli w stronę ich koni.
- Na co czekasz? - rzucił szyderczo Kipp. - Czemu mnie nie zabijesz? Od dawna
chciałeś to zrobić. Teraz masz szansę. Naciśnij na spust, Stuart. No, dalej.
- Ciesz się, że jesteś bratem Tempie.
Jeden z koni kasztanowej maści miał przewieszone przez szyję wodze. Na widok Blade'a
parsknął podejrzliwie, lecz nie ruszył się z miejsca. Nie spuszczając wzroku z Kippa,
Blade wsunął stopę w strzemiono i wskoczył na siodło.
- Jesteś tchórzem, Stuart. Wszyscy zdrajcy to tchórze. Tak jak twój ojciec.
- Nikt bardziej od ciebie nie zasługuje na śmierć, Kipp. Nieoczekiwanie koń rzucił łbem.
Kiedy Blade ponownie spojrzał na
139
Kippa, ten wyciągał właśnie coś zza kurtki. Kieszonkowy rewolwer. Blade strzelił
instynktownie. Kipp cofnął się o krok i przycisnął dłoń do brzucha. Padając, upuścił broń
na trawę. Alex rzucił się ku ojcu.
- Nie żyje. - Twarz wykrzywiły mu wściekłość i rozpacz. - On nie miał broni!
Jego słowa docierały do Blade'ajak przez mgłę. Zaczynała ogarniać go słabość. Musiał
stąd odjechać, póki jeszcze miał trochę siły. Kasztanek ruszył przez prerię wyciągniętym
kłusem.
- Ty morderco! - krzyknął za nim Alex. - Zapłacisz mi za to.
Zaczął gorączkowo przeszukiwać trawę wokół ojca i znalazł upuszczony przez niego
rewolwer. Podniósł go, odbezpieczył i nacisnął na spust. Huk wystrzału poniósł się przez
prerię. Blade zachwiał się w siodle, a spłoszony koń puścił się wyciągniętym galopem.
Alex uśmiechnął się i odwrócił ku ojcu.
- Zabiłem go dla ciebie - powiedział.
Potem z niezwykłą delikatnością wziął ojca na ręce i zaniósł do szczypiącej trawę czarnej
klaczy. Zadrżała, wyczuwając zapach śmierci, lecz
180
Alex ją uspokoił. Pozwoliła mu położyć ciało na siodle i parsknęła, niezadowolona z
ciężaru.
Dopiero po trzech kilometrach Deu zorientował się, że jest sam. Zawrócił, kierując się ku
odgłosom wystrzałów. Zobaczył, że wracający właśnie patrol zaskoczył atakujących
Jankesów i zmusił ich do ucieczki. Za chwilę zniknęli mu z pola widzenia. Nie dostrzegł w
grupie Blade'a, lecz zobaczył Lijego, który odłączył się od innych i ruszył mu na
spotkanie.
- Wszędzie pełno patroli - powiedział, ściągając wodze swego konia. - A gdzie major?
- Nie wiem. Myślałem, że jedzie za mną.
Lije stanął w strzemionach i rozejrzał się po prerii. Nikogo. Poczuł ukłucie niepokoju.
- Coś musiało się stać.
Dał koniowi ostrogę i ruszył galopem. Deu popędził za nim. Kilometr dalej spostrzegli
pasącego się kasztanka z jezdzcem przewieszonym mu przez szyję.
- To nie jest koń pana Blade'a - powiedział Deu, kiedy podjechali bliżej. - Ale to jego
kurtka. Tyle razy ją łatałem, że trudno jej nie poznać.
Było to najdłuższe dwieście metrów w życiu Lijego. Zeskoczył z konia w biegu. Deu był
tuż za nim.
Kasztanek zrobił parę kroków i znowu zaczął szczypać trawę. Lije-mu ścisnął się żołądek
na widok wielkiej plamy krwi na plecach ojca. Podszedł wolno do konia, przemawiając
cicho, by go nie spłoszyć. Wreszcie chwycił wodze, przysunął się do ojca i uniósł mu
głowę. Ranny jęknął i powieki mu zadrżały.
- %7łyje - powiedział Lije, czując, że wraca mu nadzieja.
- Lije? - Rozległ się słaby głos.
- Jestem przy tobie. Deu jest ze mną. Nie martw się, zajmiemy się tobą. Kipp...
Lije zacisnął zęby.
Co z nim? On to zrobił?
140
- Nie żyje... - wymamrotał Blade. Za... biłem go... nie mów... Tempie... zmartwi...
Głos mu zadrżał i ranny znieruchomiał.
- Stracił przytomność.
Lije z trudem opanował wrzący w nim gniew. Niech to diabli, nie powinien go zostawiać.
To wszystko jego wina.
- Pan Blade wyzdrowieje. Zaopiekujemy się nim - powiedział Deu, lecz jego głos brzmiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]