[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nigdy dotąd nikomu tego nie mówiła i dlatego nie było jej łatwo się zdecydować.
Mitch ze zdziwieniem przyglądał się dziewczynie. Nie wiedział, dlaczego tak
gwałtownie reaguje na wszystko, co dotyczyło śpiących teraz spokojnie dwóch malutkich
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
dziewczynek. Rozumiał, że pokochała maleństwa, nie rozumiał tylko, dlaczego tak się uparła,
żeby je adoptować.
- No to postanowione - powiedział. - Razem wezmiemy byka za rogi. Zaczniemy od
tego, że zadzwonimy do Kama. To mój starszy brat. Jest najlepszym prawnikiem w tej części
świata. Nie zajmuje się adopcjami, ale ma kolegów, którzy to robią, więc na pewno kogoś
nam poleci. Zresztą on zawsze wie, do których drzwi zapukać, żeby załatwić najtrudniejszą
nawet sprawę. Nie mogę zagwarantować sukcesu, ale Kam na pewno zrobi wszystko, co w tej
sprawie jest do zrobienia - uśmiechnął się do swoich myśli. - O ile dobrze go znam, to wmówi
urzędnikom, że jesteś zaginioną w dzieciństwie siostrą Janine. Kam ma zupełnie wyjątkowy
dar przekonywania. Naprawdę jest znakomity.
Po policzkach Britt płynęły łzy. Chciała coś Mitchowi powiedzieć, ale zupełnie nie
mogła wydobyć z siebie głosu.
- Nie denerwuj się - próbował ją uspokoić. - Jeszcze nic się nie stało. Powiedziałem
tylko, że zrobimy wszystko, co w tej sytuacji można zrobić. Na razie nic jeszcze nie zostało
postanowione.
- Wiem, Mitch, ale... - Britt mocno się do niego przytuliła. Płakała jak dziecko. Nie
umiała słowami wyrazić wdzięczności za to, że postanowił jej pomóc. Po raz pierwszy od
bardzo dawna nie musiała sama rozwiązywać piętrzących się przed nią problemów.
- Britt - powiedział Mitch. - Powinienem chyba wiedzieć, co się z tobą dzieje. Może
mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego tak irracjonalnie się zachowujesz?
- To wszystko dlatego, że zbyt dobrze wiem, jak żyją sieroty - chlipnęła Britt. - Ja... Ja
sama przez to przeszłam.
- Po śmierci rodziców, tak?
- Tak. Zostaliśmy zupełnie sami. My też, tak jak Donna i Danni, nie mieliśmy żadnych
krewnych. Trafiliśmy do domu dziecka. Miałam wtedy pięć lat, a mój brat osiem.
- Twój brat? - zdziwił się Mitch. - A mówiłaś, że nie masz rodzeństwa.
- Teraz nie mam, ale kiedyś miałam. - Wytarła serwetką zapłakaną twarz. - Bardzo
szybko został adoptowany. Jakieś małżeństwo zabrało go do Oregonu. Nigdy więcej o nim
nie słyszałam.
- A ty? - zapytał Mitch z kamienną twarzą. Nie miał ochoty pokazywać dziewczynie,
jak ogromne wrażenie wywarło na nim jej wyznanie.
- Mnie nikt nie chciał - Britt uśmiechnęła się smutno. - Byłam chuda jak szkielet i
zawsze miałam poobijane kolana.
- Założę się, że byłaś bardzo ładna. - Mitch musiał powiedzieć coś, co choć trochę
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
rozładowałoby jego złość i przerażający smutek.
- Raczej nie. Nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu, więc nie wiem, jak naprawdę
wyglądałam.
- Ale znalezli ci chyba w końcu jakąś rodzinę zastępczą?
- O tak, znalezli - Britt gorzko się zaśmiała. - Nawet trzy. W ciągu jednego roku. Sam
widzisz, że nie mogłam być uroczym dzieckiem, skoro nikt mnie nie chciał.
- Mój Boże, Britt, nawet tak nie mów - jęknął Mitch. - To przecież nie była twoja
wina.
Brittanny znów zadrżała, ale tym razem postanowiła, że się nie rozpłacze. Mitch
mocno tulił ją do siebie, jakby miał nadzieję, że jego uścisk obroni Britt przed tym, co
spotkało ją w dzieciństwie, a przynajmniej przed raniącymi wspomnieniami.
- Co się stało potem, po pierwszym roku z trzema rodzinami?
- Umieszczono mnie w doskonałej rodzinie zastępczej. Oprócz mnie było tam już
dziewięć sierot. Ja byłam dziesiąta.
- Jak długo z nimi mieszkałaś?
- Około trzech lat. - Britt zagryzła wargi. - Karmili nas tam, ubierali i zupełnie niezle
wychowywali. Każde z dzieci miało swoje obowiązki.
- To... - Mitch nie był pewien, czy powinien powiedzieć to, o czym pomyślał. - To, o
czym opowiadasz, bardzo przypomina powieści Dickensa.
- No właśnie. Byliśmy wszyscy bardzo zadbani. Mieliśmy czyste paznokcie, staliśmy
w szeregu i uśmiechaliśmy się do pracownika opieki społecznej, który co miesiąc nas
odwiedzał. Tamci ludzie naprawdę dokładali wszelkich starań, żeby niczego nam nie
brakowało.
- Tylko miłości wam nie dali.
- Jesteś taki inteligentny, Mitch - pochwaliła go Britt zdziwiona i zachwycona jego
zdolnością do przejmowania się problemami innych ludzi. - Jak na to wpadłeś?
- Sama mi to podpowiedziałaś. Opowiadaj dalej. Co się zdarzyło potem?
- Nasza zastępcza matka, nazywaliśmy ją Mamą Clay, bardzo ciężko zachorowała. Do
dziś nie wiem, co to była za choroba. Nikt nam tego nie powiedział. W każdym razie tamto
małżeństwo nie mogło się dłużej nami opiekować. Wszystkie dzieci zostały umieszczone w
innych domach. - Britt dokładnie oglądała swoje dłonie. - Właśnie wtedy zaczął się mój
koszmar.
- Opowiedz mi o tym - poprosił Mitch.
- Oddano mnie rodzinie, która miała dwoje własnych dzieci. Chłopców. Byli starsi ode
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
mnie. Takie dwa byczki...
- Czy bardzo ci dokuczali? - zapytał Mitch, z trudem trzymając nerwy na wodzy.
Bardzo. Nie chcę nawet o tym myśleć. Może kiedyś ci opowiem, ale na pewno nie
teraz.
- A co na to ich rodzice? Tolerowali te wybryki? - Nie, skądże. Nawet bili, kiedy na
czymś ich przyłapali. Chłopcy płakali i przysięgali, że już więcej nie będą mi dokuczać. Nie
mijał dzień, jak wynajdowali nowy sposób na dręczenie mnie.
Mitch mocno zacisnął powieki. Miał ogromną ochotę zerwać się z kanapy, znalezć
tych dwóch łobuzów i dać im nauczkę za wszystko, czego się dopuścili w dzieciństwie.
- A czy przybrani rodzice byli dla ciebie dobrzy?
- Przynajmniej tak im się wydawało. Byli bardzo surowi.
- Chyba ciebie nie bili?
- Nie - Britt pokręciła głową. - Opieka społeczna nie akceptowałaby tego rodzaju kary.
Nigdy nikt nawet palcem mnie nie dotknął. Tyle że w tamtej rodzinie panował permanentny
chaos. Nikt nie mówił normalnie. Wszyscy na wszystkich krzyczeli. Rzucali w siebie
talerzami, wyzywali się od najgorszych. Nigdy nie było wiadomo, czy za chwilę nie zacznie
się kolejna awantura. Czasami budziłam się w środku nocy i słuchałam, jak Norman, ojciec
rodziny, goni swoją żonę po całym domu, wrzeszczy i rzuca w nią czym popadnie. Chowałam
się wtedy pod kołdrę, zamykałam oczy i śpiewałam, żeby zagłuszyć to, co działo się na
zewnątrz. Cały dom się trząsł i nie było sposobu, żeby uciec od tych awantur.
Mitch z całych sił tulił do siebie drżącą jak osika dziewczynę. Nie wiedział, co mógłby
zrobić, żeby zatrzeć w jej pamięci te potworne wspomnienia.
- Kiedy zle się zachowywałam - ciągnęła Britt - zamykali mnie w garderobie. Tam
było ciemno i okropnie się bałam. Płakałam, dopóki nie zasnęłam. Wtedy chłopcy wymyślali
coś, żeby mnie obudzić i jeszcze bardziej nastraszyć. Kiedyś wpuścili mi do szafy pająka. O
mało nie umarłam ze strachu.
- Tak mi przykro, Britt. - Mitch obsypał dziewczynę tysiącem pocałunków. - Tak
bardzo mi cię żal.
- Nigdy przedtem nikomu o tym nie opowiadałam. Nawet bym nie potrafiła. A tobie
powiedziałam i jakoś to przeżyłam - uśmiechnęła się do niego. - Zresztą z tobą wszystko jest
nie tylko możliwe, ale i łatwe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]