[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sekundę. Gdzieś w dal uciekały troski, rzeczywistość;
ogarniała go młodość, odnajdywał siebie dawnego. Cudnie
mu grało w sercu. A tymczasem wesoła doktorowa
przypuszczała szturm do Pepi o śpiew:
Cokolwiek, drobnostkę! Jesteśmy przecież w ścisłym
kółku dobrych znajomych. Niech mi pani nie odmawia!
Nie mam nut z sobą i nie umiem akompaniamentu!
Doprawdy nie mogę.
Panie Józefie, pan zaakompaniuje! zaproponowała
gospodyni.
półtora roku nie dotykałem klawiszów!
No, to pan dotknie! Zróbcie mi tę przyjemność na
wiązanie!
Ależ pan Reni nie potrafi bez nut zagrać! odparła
Pepi śmiejąc się.
170
Pan Reni jest artystą& potrafi, jeśli zechce.
Potrafi pan? spytała Pepi mięknąc.
Jeśli piosnkę, którą znam i pamiętam, to może!
Ależ pamięta pan! Michaś mi powiadał, że państwo
dawniej zawsze śpiewali razem. A skrzypce pana gdzie?
To wszystko, pani, należy do historii. Za młodu
niegdyś grywałem!
No, chodzcie, chodzcie do fortepianu tymczasem!
Służę pani!
Usiadł do fortepianu i wziął parę akordów.
Co pani każe? spytał.
Co pan pamięta.
Piosenki, które śpiewaliśmy, pamiętam wszystkie
odparł głucho.
A zatem tę! Wzięła parę akordów.
Zrobią się cisza. Michał spojrzał na nich. I jemu stanął w
oczach obrazek ze studenckich czasów, i on na chwilę
zapomniał rzeczywistości.
Pepi śpiewała Kalinę. Znali ją wszyscy, a słuchali z
przyjemnością. Głos dziewczyny zrazu drżał i łamał się,
potem popłynął już czysty, pełen rozdzierającego, cichego
żalu.
Gdy się śpiew skończył, długo jeszcze słuchacze
milczeli, a Józef, coraz ciszej biorąc akordy, zupełnie
oderwany od otoczenia, łowił dalekie echa.
Jeszcze, jeszcze! poczęto wołać. Teraz Reni nie
czekał rozkazu. Swoich wspomnień słuchając, zaczął
wtórować Lorelei.
I znowu śpiew popłynął, dla nich tak dwojga bardzo
pamiętny. Gdy przebrzmiał, Pepi nie patrząc nań rzuciła:
Dosyć! I odeszła prędko.
On roztargniony wstał i sięgał po kapelusz, szukając w
171
tłumie gospodyni domu.
Michał spostrzegł ten manewr i wpadł nań oburzony:
No, już to sobie wybij z głowy! Nie puszczę cię aż po
kolacji. Pół roku nie byłeś i zbywasz jak etykietalną wizytę.
Tego mi nie zrobisz!
Wiesz, Michasiu, jakem rad u was zabawić, ale Liza i
mnie czeka u dziadka. Obiecałem wrócić rychło.
Ach, Boże mój& wielka rzecz! Poślij kartkę, że
zostaniesz! Cóż ona za niańkę cię ma? Pracujesz jak wół&
jeśli ma być zdrów, musisz się rozerwać. Czekaj, ja kartkę
wyślę, że cię zatrzymał, i basta!
Do prośby przyłączyła się pani domu.
Reni ustąpić musiał i został.
Niepostrzeżenie czas upływał. Ani się obejrzał, jak
wieczór nadszedł, w ogródku zapalono chińskie latarnie,
ktoś ze starszych zagrał do tańca.
Na żwirowej ulicy ułożył się kontredans wśród śmiechu,
żartów i szczerej ochoty; pod kasztanem zapalono
bengalskie ognie, starsi przypatrywali się zabawie wesołej
młodzi.
Józef zbliżył się do profesorowej i rozmawiali o
wspólnych znajomych i życia zmianach; pytała go
życzliwie, jak mu się powodzi, opowiadała o swoich
kolejach, pociechach, troskach.
W przerwie tańca Pepi spoczęła przy matce wachlując
się, zgrzana, podniecona.
Na takiej arenie zwykły walc jest niemożliwy!
rzekła. Powolnego zaś nikt z panów nie umie!
Podniósł na nią oczy zamyślone, smutne.
Ja umiem& jeśli pani pozwoli sobie służyć&
I owszem. Lubię bardzo tego walca.
Spiesznie naciągnął rękawiczki i wprowadził ją w koło
172
tańczących.
Z góry proszę o wybaczenie niezręczności rzekł
ale oto od półtora roku nie tańczyłem.
Nie uważam odparła z uśmiechem.
Powolnym, wirowym ruchem okrążyli plac. Była to
jakby kołysanka spokojna, wtór do rozmowy raczej niż
szał. Nie mówili jednak nic, zbliżeni uściskiem, może
jednakim wspomnieniem i chęcią.
Dopiero przy końcu, gdy ciężej oparła się na nim,
spojrzeli sobie w oczy i mimo woli z ust Józefa wyrwał się
stłumiony okrzyk duszy roztęsknionej:
O młodości moja!
Pepi zatrzymała się nagle jakby odurzona.
Za długo tańczymy! szepnęła.
Usunęła się, ciężko dysząc i dodała:
Dziękuję panu!
Pozostał sam i niezdolny do obojętnej rozmowy, do
widoku innych ludzi, schronił się na ustronną ławeczkę i
długo się nie pokazał.
A potem była kolacja, toasty, rozmowy gwarne nic
tego nie słyszał; nie pamiętał też, jak się to stało, że o
północy znalazł się na ulicy, przeprowadzając profesorową
i Pepi do domu.
Rozmawiał z matką, dziewczyna nie odezwała się ani
jednym słowem, i tak je pożegnał na progu ich domu,
serdecznie zapraszany, by stare znajome odwiedzał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]