[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyprostowany na nosie czółna, cieszył się ulewą, gromami, nawałnicą, jakby przyjemnością.
Nozdrza miał rozdęte, usta roześmiane, oczy iskrzące, na każdy piorun odpowiadał okrzykiem i hulało
mu w duszy jakąś żywiołową rozkoszą.
- Do brzegu! Toniemy! - krzyknął %7łuraw.
- Et, bajki! Nie utoniemy! - zaśmiał się niefrasobliwie. - Zaraz minie! Ot, hulanka! Ot, szczęście, taką
mocą być, tak używać! Jednakże raczył zwrócić czółno do brzegu i o łozę zahaczyć.
Potem w mig wiosłem nadmiar wody wyrzucił.
- Przeszło! Szkoda! - rzekł patrząc w niebo. - Teraz trzeba dobrze grzebać wiosłem na rozgrzewkę! Aleć
cudne było!
I zawrócił na rzekę.
Znowu toń była gładka, niebo błękitne, rozegrały się ptaki, zapachniało powietrze. Gdy przybyli, koło
chaty nie było śladu szału, tylko znak widomy został: rozdarta gromem od szczytu do korzeni brzoza u
krynicy. Aatana Skóra zarżała do nich ze stajenki i z rękawa swego wytknął pyszczek Kuba.
- %7łurawiu, jeść! - zawołał Pantera.
- Zaraz ogień rozpalam. Dać ci suche szatki?
- Nie warto! Dopiero jak suma urządzę, to się "przemienię", jak mówił Odrowąż.
- Jak się taką bestię urządza?
- Przede wszystkim trzeba z całej skóry zetrzeć szlam i śluz popiołem, potem wiechciem i wodą zmyć
do czysta, potem poćwiartować jak wieprza i zasolić. Za parę dni sporządzę z beczki wędzarnię i
uwędzę. Aeb dziś jeszcze w mrowisku zakopię.
- Tyle roboty! Zaraz ci przyjdę pomagać.
- Niechaj! Wieczerzę uwarz! Mnie po tej burzy, jak po szampańskim! Ani bym usiedział! Dzwignął
potwora na plecy i zwalił go wśród polany na trawę. Z rozmachem, ze śpiewem, z gwizdaniem zabrał
się do mozolnej roboty. Parowała na nim koszula, tak się uwijał; ale gdy skończył, dobytek uprzątnął i
do wieczerzy zasiadł, przestał mówić, śmiać się i ledwie zjadł, do alkierza swego się skrył. %7łuraw
myślał, że się przebiera, ale gdy zdziwiony ciszą zajrzał, Pantera spałjak kamień, w mokrej odzieży i
chodakach. Zaczął go trącać, wołać - bez najmniejszego skutku, więc mu tylko chodaki zzuł i tak go
zostawił, sam zresztą też zmęczony i senny. Nazajutrz przespali i żurawi hejnał, i ptasi ranny chór,
zbudził ich dopiero ryk Hatory, rżenie klaczy i pisk Kuby.
- Oj, burza naniosła komarów! - rzekł frasobliwie Pantera siadając do śniadania. - Lada dzień chmary
będą tego plugastwa. Trzeba okna siatkami zabezpieczyć i szyszek zrobić zapas na "kurodym". Małej
Aatanej Skórze chyba koszulkę poszyję, bo ją żywcem zjedzą. Na tę plagę to nawet Rosomak ratunku
nie wymyśli.
- Owszem, całą zimę jakieś ingrediencje mieszał i mówił, że ma kilka środków na próbę. Jak myślisz?
Będzie on dzisiaj z powrotem?
- Wątpię, jeśli gościa zastał. Przed wieczorem skoczymy do Tęczowego Mostu na spotkanie. A może mu
jakiego figla spłatać? Wystraszyć?
- Rosomaka? Wystraszyć? - zaśmiał się %7łuraw. - Znasz co, czego by się bał?
- Eh, może bym i znalazł, ale bestia nic po sobie nie da znać, to i frajdy nie ma. Będę wędzarnię
urządzał. Kazał mi też szczap smolnych nakopać i kosze rybne zrewidować. Ale przede wszystkim
muszę podpatrzeć, czy dudek o skrzynkę konkuruje.
Poszedł i przepadł w borze. Po drodze zapomniał o wszelkiej robocie i musiał po swojemu używać, bo
zjawił się o południu podrapany, w rozdartej bluzie i w jednym tylko chodaku, a z mnóstwem
najświeższych wiadomości.
- Przyleciały już wilgi. Cieciorka siedzi na ośmiu jajach. Cyranka ma gniazdo przy błocie: będzie suche
lato. Czeczota jest na brzozie, jak bochen. Zabiłem żmiję, co się skradała do gniazda gajówki.
Znalazłem gniazdo ziemnych trzmieli i dobrałem się do miodu. Trochę cierpki, ale niezły.
- A wędzarnia, smolne karpy, kosze rybne?
- Głupstwo! Po obiedzie wszystko sprawię.
Jakoż odrobił sumiennie ranne próżniactwo. Rąbał, ciosał, dzwigał i przed wieczorem już był gotów iść
na spotkanie wodza.
Zostawili Kubę na gospodarstwie i poszli. Bór, deszczem skąpany, jak czar był cudny. Stawali chwilami
i brali w siebie piękno wiosennego rozkwitu oczami, uszami, całą piersią i byli skupieni majestatem
arcydzieł. Wreszcie zatrzymali się nad strugą graniczną. Od zachodzącego słońca paliła się toń, jak
roztopione złoto, daleko, długo.
- Dziś nie Tęczowy, ale Złoty Most do naszego raju.
- A mieni się jak adamaszek. To zarybek się bawi! - Wyciągnęli się na trawie, nadsłuchiwali.
- Nie słychać wozu. Ale poczekajmy. Będą tą smugą kaczki ciągnęły. To ich trakt.
Ale wiecznie niespokojny Pantera poruszył się rychło.
- Zaraz w tej nieruchomości zasnę - mruknął i zaczął wycinać piękne łozowe Pędy i zgrabne obłuskiwać
łyka na chodaki.
- Jadą! - szepnął %7łuraw.
Nastawili uszu, zaparli oddech.
- Jadą. O, spłoszyli sarnę. Poszła w leszcze. Jadą. Słychać od ziemi turkot. Nawet gadają. Odezwijmy
się po naszemu.
Huknęli. Długi zew i urywany odzew. Czyste echo pobiegło po wodzie, odbiło się od lasu i powtórzyło
odzew. Nadsłuchiwali
- Czemu Rosomak nie odpowiada?
- Z kimś rozmawia? Co to?
W głębi dalekiej zamajaczyły końskie łby - zachlupała woda.
- Co to? Ktoś jedzie z Rosomakiem.
- No, fornal.
- Fornal jest trzeci. Zmykajmy!
- Co znowu! Jeśli Rosomak kogoś wiezie, to gość. Może Odrowąż?
Patrzyli, wóz się zbliżał. Obok Rosomaka siedział chłopak w gimnazjalnej czapce i czarnej bluzie.
- Jakiś smarkacz. Potrzebne nam dzieci! - mruknął Pantera.
- Już wiem! - szepnął %7łuraw. - To pewnie Stefan pani Anny.
- Wodzowej siostry syn, urwipołeć!
%7łuraw tylko głową skinął, bo wóz był już tuż i Rosomak ich pozdrowił.
- Witajcie! Rekruta wiozę!
Wóz wylądował i stanął. Fornal zaczął wyładowywać zeń różne tobołki; oni się witali. Rekruta obejrzeli
bacznie a nieufnie leśni ludzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]