[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spróbował grzybka, który się nazywa amanita muscaria; zobaczył Początek Wszystkich Rzeczy.
Zobaczył Eurynome, jak wyłania się z mroków Chaosu; zobaczył, jak tańczy i jak w tym Tańcu
Stworzenia oddziela morze od firmamentu i daje początek wszystkim rzeczom. On, Mateusz
Kolumb, był wtedy Pelazgiem, pierwszym człowiekiem. Eurynome pokazała mu, co powinien jeść:
Bogini Wszystkich Rzeczy wyciągnęła ku niemu dłoń pełną szkarłatnych nasion claviceps
purpurea. Mateusz Kolumb wziął je i zjadł, i stał się pierwszym z synów Chronosa. Le\ąc na
wznak na zboczu Wzgórza Wszystkich Wzgórz, powiedział sobie, \e to jest właśnie \ycie, a śmierć
to tylko straszny sen. Chwycił go ogromny \al nad biednymi, śmiertelnymi ludzmi. Rozpalił małe
ognisko i wrzucił do niego liście belladony; głęboko w płuca wciągnął dym. Obok siebie zobaczył
menady z dionizyjskich orgii. Mógł ich dotknąć i poczuć na sobie płomienny wzrok bachantek.
Widział, jak wyciągały ku niemu ręce. Znalazł się w samym jądrze Staro\ytności: u wrót Eleuzis,
gdzie uroczyście składał dzięki bogom za wielki dar nasienia Ziemi.
Nie musiał grzebać w tysiącletnim pyle; nie musiał szukać po archiwach ani bibliotekach:
przed oczyma miał najczystszą helleńską Staro\ytność, a w płucach powietrze, którym oddychali
Solon i Pizystrat. Wszystko było na wierzchu, w jaskrawym świetle słońca. Nie musiał tłumaczyć
manuskryptów ani rozszyfrowywać zagadkowych ruin. Ka\dy z owych chłopów, których widział
na tle horyzontu, był wyrzezbiony ręką Fidiasza; oczy byle prostaka miały w sobie blask spojrzenia
Siedmiu Mędrców Greckich. Taka Wenecja albo Florencja - czym\e one są, jeśli nie toporną i
pretensjonalną imitacją? Czym\e jest Wiosna Botticellego w porównaniu z owym krajobrazem,
który Mateusz Kolumb widział ze wzgórza Akropolu? Kim\e są tacy Visconti z Mediolanu,
Bentivoglio z Bolonii, Gonzagowie z Mantui, Sforzowie z Pesaró albo nawet sami Medyceusze,
gdy się ich porówna z najubo\szym chłopem z Aten? Jedyną genealogią i szlachectwem
wszystkich tych nowych rodów jest przypadkowa heraldyka nadana im przez potę\nych
condottieri. Tymczasem najnędzniejszy \ebrak z portu w Pireusie ma w swoich \yłach szlachetną
krew Klistenesa. Kim\e jest wielki Wawrzyniec Medyceusz wobec Peryklesa? Takie właśnie
pytania stawiał sobie Mateusz Kolumb na zboczu Akropolu, kiedy zmorzył go głęboki i spokojny
sen.
III
Mateusz Kolumb obudził się dopiero następnego dnia rano i cały był przemoczony
lodowatą rosą. Obok siebie zobaczył resztki ogniska. Próbował wstać, ale jego równowaga była tak
chwiejna, \e zaraz upadł i stoczył się a\ na sam dół zbocza. Straszliwie bolała go głowa. Pamiętał
jednak doskonale wszystkie wydarzenia z poprzedniego dnia; tak naprawdę jawiły mu się one o
wiele wyrazniej ni\ zamglony krajobraz, który miał teraz przed oczyma. Jałowe, niegościnne,
naje\one skałami pustkowie - to właśnie była jego wyśniona Staro\ytność. Poczuł ogromny wstyd.
Ledwie rąk mu starczało, bo tak zapamiętale zaczął się \egnać; dusza mu się wydała zbyt ciasna,
by zmieścić wyrzuty sumienia i prośbę do Boga - Jedynego i Wszechmogącego - by zechciał mu
wybaczyć ten niewytłumaczalny nawrót do pogaństwa. Zwymiotował.
Nie zapominał jednak o swym głównym celu, który go przywiódł do Grecji. W Pireusie
badał mury burdeli i tawern, w których przy szklankach z winem handlarze kobiet ubijali swe
interesy, i ze szpar między cegłami wyciągał wszystko, co miało wygląd rośliny.
Ju\ miał zmieszać w dokładnych proporcjach wszystkie uzbierane zioła, korzenie, nasiona i
grzyby, kiedy dowiedział się z ust takiego właśnie handlarza, \e Mona Sofia urodziła się na
Korsyce. Wierny Paracelsusowi, popłynął więc na wyspę piratów.
IV
Mateusz Kolumb pielgrzymował z gorliwością grzesznika, który się wybrał do Ziemi
Zwiętej po odpust. Szedł śladem Mony Sofii w mistycznym uniesieniu, jak gdyby odprawiał Drogę
Krzy\ową i z ka\dą stacją coraz bardziej wzrastało jego uwielbienie, a zarazem udręka. Wcią\
myślał, \e jest ju\ tylko o krok od ostatecznego Odkrycia Tajemnicy, a tymczasem nieustannie się
ono od niego oddalało. Gdy tak płynął przez mroczne morza Gorgara Czarnego, mógłby napisać to
samo, co jego genueński imiennik pisał do królowej: Przez wiele dni straszliwej burzy nie
widzieliśmy na niebie słońca ani rozgwiazd w morzu. Okręty przeciekają, \agle są podarte,
straciliśmy takielunek, kotwice i prowiant. Ludzie chorują. Wszyscy są przygnębieni, wielu szuka
pociechy w religii i spowiada się jedni przed drugimi. Ból rozdziera mi duszę, a serce mi krwawi.
Jestem zmęczony. Wrzód mi się odnowił. Nie mam ju\ nadziei. Nigdy nie widziałem tak
okropnego morza, tak wielkiej i spienionej fali. Woda stała się jak gdyby krwią, która wrze w
ogromnym kotle. Niebo nigdy jeszcze nie było tak grozne .
W podobnej trwodze i z taką samą rozpaczą Mateusz Kolumb płynął kruchą jak łupinka
orzecha galeotą, która niejeden raz o włos była od roztrzaskania się o skały. Korsyki anatom nawet
nie tknął stopą, bo piraci Gorgara Czarnego napadli na galeotę i wymordowali załogę z większością
pasa\erów. Mateusz cudem ocalał przed śmiercią; podczas aborda\u Gorgar Czarny został ranny w
płuco; Mateusz Kolumb wyleczył go i uratował mu w ten sposób \ycie. Z wdzięczności pirat puścił
go wolno.
Z umysłem wcią\ jeszcze zmąconym przez zioła olimpijskich bogów, chory od zimna i
wilgoci, z rozdartą duszą Mateusz Kolumb wrócił do Padwy.
Czysty przypadek miał mu objawić, \e płynąc na zachód, mo\na dotrzeć na wschód.
Niczym zbieracz ziół, który niespodzianie natrafia na \yłę złota, Mateusz Kolumb - podobnie jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]