[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całą resztę życia.
Nie zamierzam się stąd ruszać, powiedział sobie. Nawet jeśli Glimmung zginie. Ale jaki będzie ten świat bez
Glimmunga. Rządzony Księgą Kalendów... schematyczny świat, gdzie każdy dzień ujęty jest w ramy Księgi, gdzie
nie ma wolności. Księga będzie nam mówić każdego ranka, co mamy robić, a my będziemy to robić. W końcu
Księga powie nam, że mamy umrzeć, a my... umrzemy, pomyślał. Księga myliła się. Mówiła, że to, co znajdę pod
wodą, spowoduje, iż zabiję Glimmunga. Nic takiego się nie stało.
Lecz Glimmung nadal może umrzeć, przepowiednia może się spełnić. Pozostały dwie bitwy: o zniszczenie Czarnej
Katedry i wyniesienie Heldscalli na powierzchnię. Glimmung może zginąć w każdej z nich, może ginie już teraz. A
wraz z nim cała nadzieja.
Włączył radio, by posłuchać wiadomości.
75
- Jesteś impotentem? - odezwało się radio. - Nie możesz osiągnąć orgazmu? Hardovax zmieni twoje troski w radość.
- Tu odezwał się kolejny głos, należacy do słabowitego mężczyzny: - Na Boga, Sally, co się ze mną stało? Wiem, że
ostatnio zauważyłaś, jaki jestem oklapnięty. Kurczę, wszyscy to zauważyli... - Tutaj głos zmienił się na żeński: -
Harry, potrzebujesz tylko pewnej tabletki o nazwie Hardovax. W parę dni staniesz się prawdziwym mężczyzną. -
Hardo-vax? - znów Harry. - Kurczę, może powinienem spróbować... - I ponownie głos spikera: - Dostępny we
wszystkich aptekach lub na zamówienie... - W tym momencie Joe wyłączył radio. Teraz już wiem, o co chodziło
Willisowi, powiedział sobie.
Na miniaturowym lądowisku centrum wylądował duży poduszkowiec. Joe usłyszał jego przybycie; cały budynek
drżał i wibrował. A więc udało im się, pomyślał i pospieszył na spotkanie. Nogi miał jak z gumy, ledwie go niosły.
Pierwszy pojawił się Harper Baldwin.
- No, jest pan, panie Fernwright. - Uścisnął serdecznie rękę Joego. Wydawał się rozluzniony. - Ależ to była bitwa.
- Co się stało? - zapytał Joe, widząc wysiadającą z pojazdu kobietę w średnim wieku o ostrych rysach twarzy. Na
Boga, pomyślał, nie stój tak, mów coś. - Jak udało się wam ujść z życiem? - zapytał, widząc, jak wysiada
czerwonawy krępusek, za nim matrona, a potem jeszcze malutki facecik.
Pojawiła się Mali Yojez, która oznajmiła:
- Uspokój się, Joe. Ale się podniecasz.
Teraz zaczęły wysiadać niehumanoidalne formy życia. Wielonogi gastropoid, wielka szarańcza, puszysta kostka
lodu, czerwona galaretka w metalowej ramie, jednokomórkowy głowonóg, milutki dwukomorowiec Nurb K'ohl Daq,
pajęczak w błyszczącym chitynowym pancerzu... a potem sam ogoniasty werej - kierowca. Wszystko to szło,
pełzało, toczyło się i ślizgało po po-
wierzchni platformy, chroniąc się w kapsułach przed nocnym chłodem. Tylko Mali pozostała przy nim... no i werej -
kierowca, który palił jakiś dziwny rodzaj trawki. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Było aż tak zle? - zapytał Joe.
- Było strasznie - powiedziała Mali uspokojonym już nieco głosem, nadal jednak była blada.
- Nikt jakoś nie chce o tym mówić - dziwił się Joe.
- Ja ci opowiem - oznajmiła. - Daj mi tylko chwilkę. - Wyciągnęła rękę do wereja. Gdy dostała papierosa, zaciągnęła
się łapczywie i podała go Joe-mu. - Paliliśmy je kiedyś z Ralfem. Pomagały.
Joe pokręcił głową.
- No dobrze - zgodziła się. - Po twoim telefonie wyszliśmy ze statku. Wtedy właśnie nadleciał Czarny Glimmung i
zaczął nas okrążać. Najęliśmy tego wereja i...
- Wystartowałem - oznajmił dumnie werej.
- Tak, wystartował - ciągnęła Mali. - Poinformowano go dokładnie o sytuacji, więc leciał, prawie dotykając ziemi.
Leciał może z dziesięć stóp nad budowlami i polami. A co najważniejsze, obrał sobie tylko znaną drogę. - Do wereja
zaś powiedziała: - Zapomniałam, jaki był powód stworzenia przez ciebie tego szlaku. Wyjaśnij to jeszcze raz.
Werej wyjął papierosa z szarych warg i odparł:
- Uciekinierzy przed podatkiem dochodowym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]