[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było wyjątkowo udane. Przygotowywała się bardzo starannie. Każdy szczegół
był ważny. Po raz pierwszy od bardzo dawna tak niecierpliwie wyczekiwała
świąt.
A wszystko to działo się za sprawą Chance'a Fowlera.
- 88 -
S
R
Obwieszona pakunkami, z trudem otworzyła drzwi do domu. Rzuciła
paczuszki na podłogę w salonie i rozejrzała się, przygnębiona. Tyle jeszcze
pracy do zrobienia, tyle ozdób i dekoracji do rozwieszenia, że ręce opadają, po-
myślała. Wtedy zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Jesteś nareszcie - usłyszała głos Chance'a. - Długo cię nie było.
Dzwoniłem wiele razy, ale nikt nie odpowiadał.
Słysząc go, Marcie poczuła przyjemne ciepło wypełniające jej serce.
- Musiałam jeszcze zrobić po drodze zakupy. Nawet nie zauważyłam, że
jest już tak pózno.
- Zbyt pózno na wizytę?
- Nie wiem. - Marcie zawahała się. Jeśli Chance dzwonił z domu, to minie
trochę czasu, nim do niej dojedzie. A już dochodziła dziewiąta. - Skąd
dzwonisz?
- Skręcam właśnie w twoją ulicę.
Po chwili zobaczyła na podjezdzie światła jego samochodu. Z
bezprzewodowym telefonem przy uchu podeszła do drzwi. Chance wysiadał
właśnie z auta z komórkowym telefonem w dłoni. Rozbawiona, otworzyła
szeroko drzwi.
- Nie uważasz, że lepiej będzie, jeśli rozłączymy się i porozmawiamy bez
używania telefonów? Zaoszczędzisz przynajmniej trochę grosza. - Marcie
wyłączyła aparat.
Chance położył telefon i kluczyki od samochodu na stole w jadalni i
chwycił ją w ramiona.
- Myślę, że rozmowa bezpośrednia to wspaniały pomysł. Tak jest bardziej
intymnie. - Pocałował ją.
- Przyjechałeś z San Diego, chociaż wiedziałeś, że nie ma mnie w domu?
Czy może byłeś przypadkiem w okolicy i pomyślałeś, że mógłbyś wpaść na
moment? - droczyła się.
- 89 -
S
R
- Kiedy zadzwoniłem drugi raz i nie usłyszałem nawet głosu sekretarki,
zacząłem się niepokoić.
- Rozumiem. - Marcie wsparła głowę na jego ramieniu. - Postanowiłeś
więc wskoczyć do auta i urządzić sobie krótką przejażdżkę.
- Coś w tym rodzaju. W końcu chodziło o twoją automatyczną sekretarkę.
- Cień prawdziwej troski przemknął mu przez twarz.
- Moja automatyczna sekretarka? Co z nią? - spytała.
- Nie mogłem zrozumieć, jak mogłaś wyjść z domu i nie włączyć jej. -
Chance musiał przyznać, że nie zabrzmiało to zbyt mądrze, ale był naprawdę
zaniepokojony. Nie dlatego nawet, że chciałby wiedzieć, gdzie Marcie była.
Mówiła przecież, że zamierza siedzieć w domu. A poza tym, wychodząc,
zawsze włączała automatyczną sekretarkę.
Marcie wysunęła się z jego objęć i poszła do kuchni.
- I to wszystko? - spytała. - Prawda jest taka, że rano, przed wyjściem do
pracy, w ogóle jej nie włączyłam. - Napełniła dwie szklanki mrożoną herbatą. -
A to wszystko twoja wina.
- Moja wina?
- Nagrałeś mi życzenia przyjemnych snów. I te życzenia się spełniły.
Szczerze mówiąc, sny były tak cudowne, że zaspałam i opuszczałam dom w
pośpiechu. A kiedy przypomniałam sobie o automatycznej sekretarce, byłam już
w sklepie.
Chase oparł Marcie plecami o szafkę i przycisnął do siebie.
- Przyjmuję te wyjaśnienia. - Pomalutku zaczął rozpinać jej bluzkę. -
Zobaczymy, może zdołasz mnie jakoś udobruchać. - Zachłannie przywarł
wargami do jej ust.
Marcie poczuła spokój i błogie ciepło. Każde dotknięcie Chance'a budziło
fale pożądania. Ale też i poczucie bezpieczeństwa. Tego właśnie pragnęła przez
całe życie. Miłości.
- 90 -
S
R
Chance odpiął kolejny guziczek. Niemal nie odrywając ust od warg
Marcie, wyszeptał:
- Widziałem straszny bałagan na podłodze w salonie. Czy to tym właśnie
zamierzałaś zajmować się tej nocy? - Kolejny guziczek ustąpił. - Czy może
raczej zajmiemy się czymś ciekawszym? Choćby tym. - Schylił się i pocałował
jej dekolt. - Albo tym. - Przesunął koniuszkiem języka aż do krawędzi staniczka.
Marcie zacisnęła powieki. Uśmiechnęła się.
- Hm. Jesteś niezwykle przekonujący.
Jeszcze przez chwilę pozwoliła mu na te rozkoszne zabawy. Potem
odepchnęła go delikatnie.
- Zanim jednak znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia, muszę zrobić to,
co zrobione być powinno. A skoro już tu jesteś, przypuszczam, że na pewno
zechcesz się przyłączyć. W pewnym sensie ciebie także to dotyczy.
W jego oczach rozbłysły łobuzerskie ogniki. Uśmiechnął się szeroko.
- A co dostanę w zamian za niewątpliwie ogromną pomoc, której
zamierzam ci udzielić?
- A co powiesz na uczucie satysfakcji z dobrze wykonanej pracy? -
odparła Marcie z równie przebiegłym uśmiechem.
- Tylko tyle masz mi do zaoferowania?
- To moja ostateczna propozycja. - Przesłała mu całusa.
- Marcie Roper, jesteś doskonałą negocjatorką. Nie zostawiłaś mi wyboru.
Muszę przyjąć twoje warunki.
Podał jej szklankę z mrożoną herbatą i pomaszerował za nią do salonu.
- A więc, co będziemy robić?
- Idą święta. - Zauważyła, że twarz Chance'a stężała. - Jak wiesz, w
poniedziałek odbędzie się tutaj przyjęcie, w którym i ty zgodziłeś się wziąć
udział. Zaprosiłam też, oprócz moich pracowników i klientów, Hanka Varneya i
jego chłopców.
Odstawiła szklankę na stolik i zaczęła otwierać paczuszki.
- 91 -
S
R
- Kupiłam mnóstwo ozdóbek. Chciałabym udekorować dom jak nigdy
dotąd. To musi być najwspanialszy bal bożonarodzeniowy.
Radość i zapał, bijące z jej twarzy i dzwięczące w jej głosie, rozbroiły
Chance'a zupełnie. Sądził, że ponure przyjęcia w domu jego ojca na zawsze
okryją cieniem wszystkie święta. Uwierzył nagle, że może być inaczej.
- No, dobrze. - Uśmiechnął się. - Skoro mamy dekorować, to dekorujmy!
Co my tu mamy? - Sięgnął po kolejne pudełko.
Praca zajęła im trzy godziny. Ale kiedy zegar wybił północ i uświadomili
sobie, jak już jest pózno, dom był przygotowany na przyjęcie.
Marcie z satysfakcją rozejrzała się dookoła.
- Co ty na to? - spytała. - Dobrze wyszło?
- Uważam, że wspaniale.
Marcie aż kipiała z podniecenia. Rozpierała ją niezwykła radość. I Chance
ani się obejrzał, jak i jemu udzielił się ten nastrój. Oczekiwanie na święta, ten
czas pokoju, szczęścia i miłości.
- Jutro przywiozę choinkę i wieczorem zrobię resztę - powiedziała.
- Czy mam rozumieć, że jutro też będziesz potrzebowała mojej pomocy? -
zapytał Chance i przytulił się do niej.
- Skoro praca jeszcze nie skończona... - Marcie wsunęła mu dłonie pod
sweter. - Spodziewam się, że skończysz to, co zacząłeś.
Chance pogłaskał ją po ramionach, po plecach. Chwycił jej biodra i
przycisnął je do swoich ud. Usta odszukały jej wargi.
- Nikomu nie pozwolę twierdzić, że nie kończę tego, co zacząłem!
Chwycił ją w ramiona i zaniósł do sypialni.
Przez cały dzień Marcie czuła radosne podniecenie. Czekało ją wspaniałe
Boże Narodzenie. Starannie wybrała choinkę - piękną, dwumetrową jodłę.
- Glen, czy Don mógłby podrzucić ją do mnie do domu, gdy będzie
rozwoził zamówienia? - spytała.
- 92 -
S
R
- Zliczne drzewko - powiedział Glen. - Czy to oznacza, że dałaś sobie
wreszcie spokój z tą sztuczną choinką, którą ubierałaś dotychczas? - zapytał z
uśmiechem.
- Coś mi się zdaje, że nie masz ochoty dostać w tym roku świątecznej
premii - mruknęła Marcie i uśmiechnęła się także.
Glen natychmiast spoważniał i zasalutował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]