[ Pobierz całość w formacie PDF ]
T
Spojrzał na nią zaciekawiony. Ku swemu zaskoczeniu spostrzegł, że lekko się
uśmiecha.
Przeniósł wzrok na drogę przed sobą. Po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy coś na
kształt uśmiechu. Choć wmawiał sobie, że to dlatego, że nalegał, by przyjęła od niego
pieniądze, instynkt podpowiadał mu, że się myli. Niezależnie od przyczyny, uśmiechając
się, wyglądała niemal ładnie. Spojrzał na nią po raz kolejny, nie będąc pewien, czy sobie
tego nie wyobraził. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały i po chwili uśmiech zniknął z
jej twarzy, a na jego miejsce pojawił się wyraz zakłopotania.
- Och - powiedziała, kiedy zorientowała się, gdzie są. - Proszę na następnym
skrzyżowaniu skręcić w prawo.
Co się z nią dzieje? Nagle zrobiło jej się gorąco, pomimo włączonej klimatyzacji.
To z powodu jego spojrzenia. Wreszcie spojrzał na nią jak na kobietę, a nie jak na marny
pył u swoich stóp. Jakby zobaczył ją po raz pierwszy, dostrzegł w niej osobę, żywego
człowieka.
- Gdzie dokładnie pani mieszka? - spytał, kiedy światło zmieniło się na zielone.
Podała mu adres, spodziewając się, że będzie pytał o kierunek, ale nic podobnego
się nie stało. Prowadził pewnie, pogrążony w myślach.
- Będziemy musieli spotkać się jeszcze raz, żeby podpisać dokumenty - oznajmił
chwilę pózniej.
Spojrzała na niego, ale miał wzrok wbity w drogę przed sobą, a wyraz twarzy za-
cięty. Nawet palce, które dotąd swobodnie trzymały kierownicę, teraz były zaciśnięte.
Powoli przeniósł wzrok na nią i Angie odniosła wrażenie, że choć do niej coś mówił,
myślami był zupełnie gdzie indziej.
- Niech pani się nie martwi. Sporządzimy tę ugodę w taki sposób, że nie zostanie
pani pokrzywdzona.
Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale mu ufała.
- Rozumiem.
- Czy pani mąż przyjedzie z panią następnym razem?
Shayne? Odwróciła wzrok, ponownie odczuwając zdenerwowanie.
- Czy to konieczne?
R
L
T
- Oczywiście. Według mnie jako biologiczna matka będzie pani miała wszelkie
prawa do dziecka, niezależnie od tego, skąd pochodzi zarodek. A zatem zgoda pani męża
będzie niezbędna do tego, by móc je przekazać mnie.
A niech to diabli. Dlaczego coś musi się schrzanić właśnie wtedy, gdy wszystko
wydaje się iść dobrze? Jak ma przekonać Shayne'a, żeby poszedł jej na rękę, skoro od
początku był przeciwny wszystkiemu, co robiła? Westchnęła. Wątpiła nawet, czy odbie-
rze od niej telefon.
- Zobaczę, co się da zrobić.
- Jeśli trzeba, mogę po panią przysłać samochód, żeby nie musiała pani jechać po-
ciągiem.
- Nie musi pan...
- Po tym, co wydarzyło się dziś, uważam, że nie powinna pani jezdzić pociągiem.
To nie jest bezpieczne. - Spojrzał na nią. - Rozumiemy się?
- Zaraz, zaraz - ostudziła jego zapał. Niezależnie od tego, co postanowili odnośnie
do dziecka, nie ma prawa mówić jej, co ma robić. A zwłaszcza, jak się dostać z punktu A
do punktu B. - Nie zgadzam się! - zaprotestowała.
Zaskoczona zamilkła, widząc, że jej towarzysz jedzie do celu, nie pytając ją o dro-
gę. Zatrzymał się dokładnie przed jej domem.
- Skąd pan wiedział...?
On jednak wysiadł już z samochodu i ruszył w kierunku drzwi.
Nie czekała na wyjaśnienie. Zaczęła wysiadać z samochodu, chcąc jak najszybciej
znalezć się w domu. Skoro już teraz uważał, że jest żałosna, co będzie, jeśli dowie się
całej prawdy o jej sytuacji? Bez wątpienia nastąpi to prędzej czy pózniej, ale wolała, że-
by nie stało się to dzisiaj.
Jak na tak dużego mężczyznę poruszał się bardzo szybko. Ujął ją za łokieć i zaczął
prowadzić w stronę wejścia, uniemożliwiając tym samym ucieczkę.
- Dziękuję za podwiezienie - powiedziała. - Do zobaczenia.
On jednak nie zamierzał jej puścić, a ona nie mogła go w żaden sposób ominąć.
- Może mógłbym poznać pani męża, jeśli jest w domu?
- Nie ma go - odparła, przyciskając do siebie torebkę.
R
L
T
- Skąd ta pewność?
Spojrzała tęsknie w stronę domu, który jawił jej się jak najbezpieczniejsza kryjów-
ka. Marzyła, by znalezć się wreszcie w swoich czterech ścianach.
- Nigdy nie wraca do domu przed piątą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]