[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kit napłynęła nowa wiara.
- Ten etap mamy już na sobą? - zapytał.
Ruszył przed siebie, zanim zdążyła odpowiedzieć. Potknęła się o
korzeń, upadłaby, gdyby Justin jej nie podtrzymał.
- W porządku?
- Tak. - Otoczona wilgotną mgłą, niepewnie wyciągnęła rękę,
chcąc dotknąć twarzy Justina. Wodziła palcem po zarysie jego kości
policzkowych, po łuku szczęk. - Nic nie znajdziemy, prawda?
- Nie wiem.
Patrzyli na siebie przez kilka sekund, aż nagle przerwał im
niespodziewany, triumfalny okrzyk Barneya.
- No proszę, to prawda. Trafiłem na płaszcz schowany pod
kamieniem.
- Gdzie jesteś?! - krzyknął do niego Justin. - Mów coś!
Barney mówił bez przerwy, dopóki go nie znalezli. Stał na małej
polance, ukrytej pośród gęstych zarośli. Liam dotarł tam równo z nimi
i ukląkł koło Barneya.
- Rzeczywiście, to czarny płaszcz.
- Czy jest też maska? - spytała nerwowo Kit.
- Nie, tylko czarny płaszcz - odparł Liam. - Cóż, można by
jeszcze sprawdzić odciski palców.
- Znalezliście coś na lalce? - zapytała Kit z nadzieją.
196
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Nie - odpowiedział zdegustowany Barney. - Wytarto ją do
czysta, tak jak i kamień.
Kit poczuła nagle mdłości i przełknęła ślinę. Była pewna, że i tu
nic nie znajdą.
- Nie denerwuj się, Kit - wtrącił Justin. - Może natrafimy na
jakiś ślad.
- Muszę już wracać - oznajmił Barney. Patrzył przez chwilę na
Justina, potem zwrócił się do Kit: - Już w porządku?
Kiwnęła głową. Znalezli płaszcz - dowód, że ktoś rzeczywiście
próbował ją nastraszyć.
- Poczekaj! - powiedziała nagle. - Chyba nie jest stary? Liam,
podnosząc powoli materiał długim kijem, popatrzył na nią z
ciekawością. Pokiwał głową.
- Wygląda na nowy. Prosto spod igły.
- Dlaczego pytasz? - zainteresował się Barney.
- Sama nie wiem.
- Chyba nie myślisz, że naprawdę jakiś dawny bóg powrócił?
Pokręciła głową.
- Myślałam tylko, że...
- Ktoś jednak wierzy w tę legendę - uzupełnił Justin.
- Zabieram płaszcz - zdecydował Liam i powiódł wzrokiem od
Justina do Kit. - Już dobrze?
- Tak. Tylko jestem zła. Nie lubię, gdy się mnie straszy. Barney i
Liam zniknęli pośród drzew. Kit rozejrzała się i zadrżała. Las był taki
197
Anula
ous
l
a
and
c
s
gęsty. Nigdy tu już nie przyjdzie sama. Nagle ugięły się pod nią
kolana i usiadła na kamieniu, pod którym Barney znalazł płaszcz.
- Kit?
- Tak?
- Nie chciałbym cię zdenerwować - powiedział miękko Justin -
ale jeżeli upierasz się przy pozostaniu w tych stronach, myślę, że
najwyższa pora, abyś zamieszkała w zamku. Jeżeli ja będę musiał
wyjechać, Molly będzie ci towarzyszyć.
- Ja tu naprawdę przyjechałam pracować.
- Możesz pracować w zamku.
- Ale...
- Ale co, Katherine McHennessy?
- Nie zapominaj, gdzie mieszkasz. To katolicki kraj i ludzie w
miasteczku.
- Ludzie są tu tacy sami jak wszędzie. Niektórzy będą
plotkować, inni okażą rozsądek i pomyślą, że jesteś mądrą, młodą
damą, która potrzebuje opieki.
- Justin...
- Martwisz się o mnie czy o siebie?
- O nas oboje. I o Mike'a. Zawahał się.
Myślę o Mike'u. Zaskoczona, spojrzała Justinowi w oczy.
- Przecież jemu nic nie grozi! On jest...
- Kim jest?
Znowu spuściła wzrok.
- Jest O'Niallem.
198
Anula
ous
l
a
and
c
s
- To mały chłopiec, a mali chłopcy lubią pakować się w kłopoty,
szczególnie gdy uważają, że powinni chronić swoje mamy.
- Posłuchaj, Justin...
- To ty posłuchaj. Sieć wokół ciebie się zacieśnia. Najpierw
lalka, teraz to.
- Ktoś próbuje mnie nastraszyć.
- A jeżeli posunie się dalej?
- Zamykam drzwi na klucz...
- I kręcisz się sama po lesie, a to najgłupsza rzecz, jaką mogłaś
zrobić.
- Dlatego chcesz, żebym się do ciebie wprowadziła?
- To jedyne rozsądne wyjście.
- Ja... nie mogę.
Patrzył na nią przez chwilę, potem odwrócił się do niej plecami i
stał tak, sztywny z wściekłości.
- Justin! - powiedziała Kit błagalnie.
Odwrócił się szybko, wyciągając do niej rękę. Podniosła się,
spojrzała mu w oczy i ruszyli dalej razem. Nie wiedziała, dokąd
zmierzają, ale po kilku minutach dotarli do drogi prowadzącej do
domku. Nie była zaskoczona, gdy Justin wsunął do zamka własny
klucz, otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Poszła prosto do salonu
i usiadła. Kominek zgasł, więc zamiast usiąść koło niej, Justin zabrał
się do wymiatania popiołu i układania drew. Pracował szybko i z
wprawą; kilka chwil pózniej ogień ogrzewał chłodne wnętrze.
199
Anula
ous
l
a
and
c
s
Justin usiadł naprzeciw Kit i przyglądał się jej tak długo, że
poczuła się nieswojo. W końcu nie wytrzymała.
- Przestań!
- Co mam przestać?
- Przestań się tak we mnie wpatrywać. Po tym, co zrobiłeś
zeszłej nocy...
- Nie wyrzuciłaś mnie - przypomniał.
- Było mi cię żal. Miałam wrażenie, że ledwo trzymasz się na
nogach. A ty po prostu udawałeś.
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie, naprawdę wypiłem z Barneyem parę kufli w pubie.
- Hm.
Rozparł się wygodnie w fotelu, wpatrując się w Kit tak
intensywnie, że wstała i podeszła do okna.
- Na pewno masz coś do zrobienia - rzekła z irytacją.
- Owszem, mam coś do załatwienia.
- A więc?
- Nie ruszę się stąd, zanim nie przekonam cię do przeprowadzki
do zamku.
- Justin...
- Mam już dosyć tej zabawy w chowanego. Skradamy się we
trzech po krzakach, chodząc za tobą krok w krok. A nie mogę
zostawić cię samej.
- A ja nie mogę...
- Mogłabyś za mnie wyjść.
200
Anula
ous
l
a
and
c
s
Nie wiedziała, co powiedzieć na to nieoczekiwane stwierdzenie.
Przecież go kochała. Przez osiem lat udawała, że po prostu nie
spotkała właściwej osoby, ale to wszystko były tylko wymówki. On
jest mężczyzna jej życia.
Justin jednak nie uznaje kompromisu. Zażądałby, żeby
powiedzieć Mike'owi prawdę. Chciałby, żeby chłopiec zmienił
nazwisko, żeby się przenieśli na stałe do Irlandii,
- Nie myśl tak intensywnie, tylko się zgódz. Ze smutkiem
pokręciła głową.
- Nie mogę...
- A co możesz, Kit? - zapytał chłodno.
- Potrzebuję czasu.
Uniósł ręce, gestem tym wyrażając zniecierpliwienie.
- Czasu na co?
- Ty tego nie rozumiesz. Kocham to miejsce mimo wszystko, co
się zdarzyło. Ludzie są tu mili, życzliwi i pomocni, ale... To nie jest
mój dom. Przynajmniej jeszcze nie.
- Bóg raczy wiedzieć dlaczego, ale nie mogę wywierać presji.
Kocham cię i sądzę, że ty, wbrew sobie, też mnie kochasz. Co
dziwniejsze... - uśmiechnął się - co dziwniejsze ty chyba mi ufasz.
Wierzysz w moją niewinność.
- Tak - szepnęła.
Podszedł do niej i choć teraz miał na sobie ubranie, bardzo
przypominał tego, o którym śniła. Jego krok był taki sam: pewny i
powolny. Wiedział, dokąd zmierza; nie musiał się spieszyć.
201
Anula
ous
l
a
and
c
s
Spoglądała na niego, myśląc, że może mogłaby uciec albo go
odepchnąć, gdyby chciał jej dotknąć. Nie potrafiła. Czuła jego czysty,
uderzający do głowy zapach, gdy patrzył na nią z lekkim
uśmieszkiem.
- Szkoda, że nie masz więcej wiary we mnie jako mężczyznę.
- Nie wiem, co masz na myśli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]