[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kałam głos i krążenie na tyle, że jako tako mogłam ruszać kończyna
mi, postanowiłam przerwać tę niezręczną ciszę:
- O! Proszę. Od dziś mam nowe imię. Pomyłka. Dość ładnie,
przynajmniej ładniej niż Helena. Może być Helena Pomyłka.
- Kochanie, wyjaśnię ci - zaczął Rafał.
- Wiesz co? Lepiej wyjaśnij cukiereczkowi, bo mnie to już nie
obchodzi.
- Trojka, to nie tak, jak myślisz...
- Och, czyżby? Wiem! Kumpel do ciebie przyszedł i graliście
w rozbieranego pokera? Albo rura wam pękła? Proszę, daruj mi tę
tanią scenę z melodramatu. Ale przyznam ci, że mnie zaskoczyłeś.
Gdy wyobrażałam sobie coś podobnego, drugim uczestnikiem
wpadki była kobieta. Ja wchodzę do mieszkania, zastaję was w łóżku
i mówię: Rafi, podziękuj pani, zapłać i pożegnaj. Obiad stygnie".
A tu, proszę. Macho prosto z siłowni. Niezły jest nawet. Gust masz
w porządku. Dziwię się, że związałeś się ze mną.
- Trojka, ty jesteś śliczna.
- Nie wysilaj się, błagam. Oszukałeś mnie podle. Ale wiesz co?
Zaczynam się uodparniać. Skórę na tyłku mam coraz twardszą
- powiedziałam, odwróciłam się i nacisnęłam guzik windy.
Rafał stał i gapił się na mnie.
- No idz już - ponaglałam go. - Bo cukiereczek się zapłacze. A on
ma słabe serce.
- Ty nic nie rozumiesz...
Winda przyjechała. Wsiadłam i najbardziej ze wszystkiego
pragnęłam przez tych kilka sekund, żeby urwały się liny. Co ja
takiego musiałam zrobić w poprzednim życiu, że teraz tak dostaję
w kość? Moje dziecko też się chyba zdenerwowało całą tą sytuacją,
bo zaczęło się wiercić. Z ledwością doszłam do domu i natychmiast
popadłam w odrętwienie.
Telefon. Dzwonił jak szalony, a mimo to wcale go nie
słyszałam. Dopiero po kilkunastu minutach zaczęły docierać do
moich uszu jakieś dzwięki, przypominające dzwonek telefonu.
- Słucham - powiedziałam bez życia.
- Trojka, proszę, pozwól mi wyjaśnić - żebrał Rafał po drugiej
stronie światłowodu.
- Pan się pomylił, proszę pana - powiedziałam i odłożyłam
słuchawkę.
Telefon dzwonił i dzwonił uparcie. Myślę sobie: no, teraz to ja mu
nagadam. I z furią podniosłam słuchawkę.
- Ty wstrętny, podstępny, zakłamany robaku. Jeśli ci się wydaje, że
możesz sobie tu dzwonić i zawracać mi głowę bajeczkami, których
nie chcę słuchać, to wiedz, że nigdy nie wybaczę ci tego, na co
mnie naraziłeś. To jest dziesięć razy gorsze niż to, co zrobił mi mój
mąż. Brzydzę się tobą i sobą i tu musiałam wziąć oddech.
- Trojka, to słyszę, że już wiesz... - smutno powiedziała Karina.
- Aha. Wiem. Nakryłam go in flagranti z owłosionym,
przypakowanym, opalonym kochasiem z głosem kastrata. Ale skąd
ty wiesz? - zdziwiłam się.
- Z takim brunetem z nażelowanymi włosami? - Karina była
ciekawa.
- Tak. Mocno zarysowana szczęka? Typ Terminatora?
- No. To ten sam.
- Karinko, ale skÄ…d ty to wiesz?
- Widziałyśmy ich z Weroniką w pubie dla gejów na Tylnej.
- Rany Boskie! A co wy tam robiłyście? Jeśli to pub dla gejów, to
jakim cudem was wpuścili?
- Niezupełnie dla gejów. Po prostu dla kochających inaczej.
Udawałyśmy lesbijki. I widziałyśmy tam twojego chirurga z tym
Terminatorem. Miałyśmy ci właśnie o tym powiedzieć. Aha, masz
pozdrowienia od Julii.
- Ją też tam spotkałyście?
- Tak. Ale była sama. Mówi, że nie może o tobie zapomnieć.
- Kto wie, może nie będzie musiała.
- Trojka, daj spokój. Nie popadaj z jednej skrajności w drugą. To
niczego nie zmieni. Namieszasz tylko jeszcze bardziej w swoim
życiu. Po co ci to?
- Jeszcze bardziej, mówisz? A można namieszać jeszcze bardziej?
Najpierw mąż ucieka z tirówką, potem tirówkę odbijają
członkowie mafii, jej alfonsi, następnie artysta malarz przejechany
przeze mnie nie na śmierć okazuje się ćpunem, moja szefowa jest
zakochanÄ… we mnie lesbijkÄ…, a aktualny narzeczony okazuje siÄ™
gejem lub w najlepszym przypadku biseksualem. Siostra podrzuca
mi na wychowanie dojrzewajÄ…cÄ… nastolatkÄ™, gdy ja nie mam
pojęcia o wychowywaniu dzieci. Po czym okazuje się, że jestem
w ciąży z własnym mężem, z którym się rozwodzę.
- No. %7ładna w zasadzie. Ale widać, że Rafał hołduje maksymie:
%7łeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek".
- Co jeszcze musi się zdarzyć?
- Już nic. Będziesz miała dziecko i tylko to się liczy. Cała reszta to
nic nieznaczÄ…ce duperele.
- Co nazywasz duperelami? Moją niesłabnącą chęć do wejścia
w normalny zwiÄ…zek?
- Też. Po prostu przestań szukać. Miłość sama cię znajdzie, gdy
uzna, że nadeszła dla ciebie pora.
- Karina, kleju się nawąchałaś? spytałam profilaktycznie.
- Co, dziwnie mówię? Musiałam ci to powiedzieć, bo brniesz
w ślepą uliczkę. Jestem twoją przyjaciółką, odkąd popsułaś mi
wszystkie moje babki w piaskownicy...
- O nie nie nie. Babki popsuła ci Weronika. Ja ci je tylko...
- broniłam się.
- Zdeptałaś mi je jak Godzilla. To byłaś ty. A Weronika potem
tylko na nie nasikała. Więc nie pozwolę, aby któraś w was zrobiła
coś głupiego.
- Karuś, ależ my notorycznie robimy coś głupiego.
- Coś naprawdę głupiego. Myślisz, że nie poradzisz sobie
z wychowaniem dziecka jako samotna matka? Myślisz, że jesteś
sama? Na Marcinie świat się nie kończy. To, że jest ojcem dziecka,
jeszcze go nie upoważnia do tego, by z tobą być. Wiesz, co
najlepszego może zrobić ojciec dla swego dziecka?
- Powiesz mi?
- Kochać jego matkę. I nie płacz mi teraz, bo nie czas na łzy.
Marcin nie sprawdził się przez tyle lat małżeństwa, to już się nie
sprawdzi. Ja nie uznaję egzaminów poprawkowych w takich
sytuacjach. Wiem, że można w ten sposób kogoś skrzywdzić, ale
lepiej nie ryzykować. Ból jest zawsze ten sam.
Kiedy wychodziłaś za Marcina, byłaś taka sama jak Klementynka
- szalona głowa pełna zwariowanych pomysłów, lecz nadzwyczajny
rozsądek, niebywałe zrównoważenie, mądrość i szczerość.
Całkowite przeciwieństwo Anki, twojej siostry. Naprawdę nie
widzisz siebie sprzed lat, gdy patrzysz na Klementynkę? Po ślubie
się zmieniłaś: przygasłaś, przycichłaś. Skuliłaś się. Zamknęłaś
w sobie. Gdy Marcin się wyprowadził, znowu byłaś tamtą
nastolatką z silnym charakterem i błyskiem w oku. I ani ja, ani
Weronika, nie pozwolimy, byś teraz straciła ten błysk.
- Co zrobimy? spytałam bezradna jak dziecko.
- To, co mamy zrobić. Ty urodzisz dziecko, a my pomożemy ci je
wychować. A w międzyczasie znajdzie się twoja połówka
pomarańczy.
Nie wiem, czy to takie w życiu ważne, żeby znalezć tę połówkę.
Najistotniejsze chyba, by żyć w zgodzie z sobą, żyć tak, jak się
chce, czerpiąc jak najwięcej przyjemności, radości i nie wyrządzając
przy tym krzywdy innym. Takie jakieś refleksje mnie naszły po
rozmowie z Kariną, która mnie bardzo wzruszyła. Cudowna jest
taka przyjazń od deski piaskownicy do grobowej. Nie będę za
wszelką cenę zmieniała mojego życia. I tak już zmieniło się
niewyobrażalnie. Ot, tak, zwyczajnie pozwolę rzeczą się dziać.
W tym całym zamieszaniu, zupełnie zapomniałam, że
Klementynka jest w domu. W jej pokoju było tak cicho, że
najprawdopodobniej musiała spać.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich zmizerowana, zasmarkana,
rozczochrana 13-latka. Wyglądała, jakby dopiero co wstała
z łóżka.
- Klementynko, wracaj do łóżka. Musisz się wypocić.
- Jak ja mogę chorować, gdy ważą się losy ludzkości?
- Ej tam, bez przesady. Znowu nie całej ludzkości.
- Nie całej, ale tej dla mnie najważniejszej.
- Podsłuchiwałaś? nagle mnie oświeciło.
- Troszkę. Przecież mówiłam, że muszę pilnować, żeby ciocia
znowu nie weszła w żadną kupę.
Klementynka spojrzała na mnie wzrokiem mojej matki, a swojej
babci.
Uważnym, spokojnym, troskliwym. Wzrokiem dojrzałej kobiety
- nie zbuntowanej nastolatki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]